Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 85–92/2018
z 8 listopada 2018 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Żałoba w bieli

Katarzyna Cichosz

Z Bożeną Winch, psychologiem, psychoterapeutą, psychoonkologiem, członkiem Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz Towarzystwa Psychoonkologicznego – rozmawia Katarzyna Cichosz.

Katarzyna Cichosz: Czy można się uodpornić na śmierć pacjentów?

Bożena Winch: Co to znaczy uodpornić się? Czy to znaczy nie przeżywać? Uważam, że nie można, bo to oznacza, że trzeba wybrać inny zawód.

K.C.: Jak się zachowuje osoba uodporniona na śmierć?

B.W.: Przede wszystkim pomniejsza wartość tego wydarzenia, mówi pogardliwie o rodzinie, koleżankach lub kolegach, którzy tę śmierć przeżywają. „Jest się czym przejmować, przecież wiadomo było, że umrze”. Uodporniony na śmierć wydaje negatywne oceny, pełne złości i pogardy. „Tak się teraz przejmują, a jak było trzeba to nic nie robili”. I zaprzeczają temu, że coś się stało. „A właściwie, czemu ta rodzina tak rozpacza, przychodzili raz na tydzień, a teraz rozpaczają”. Pojawia się dużo ocen z jawną lub ukrytą krytyką podważających prawo do reakcji uczuciowej. „Boisz się, że umrze na twoim dyżurze? Mogę się nim zająć, mi jest wszystko jedno”.

K.C.: „Zawsze na moim dyżurze!” albo „Tylko nie na moim dyżurze!”. Dlaczego tak bardzo nie chcemy, żeby pacjenci umierali na naszych dyżurach?

B.W.: Umieranie pacjenta to jeden z najtrudniejszych momentów w pracy personelu. Jest to trudne ponieważ – czy tego chcemy, czy nie – poruszają się w nas bardzo silne emocje. W krótkim czasie musimy zająć się rodziną pacjenta, wykonać wiele czynności zgodnie z procedurami i do tego opanować własne emocje. W obliczu umierania pacjenta uruchamia się taki sposób myślenia, że ta śmierć mogłaby spotkać nas albo naszych bliskich. Może pojawić się bezradność, bezsilność, poczucie winy, poczucie niemocy. Kiedy mówię o poczuciu winy, to nie mam na myśli tego, że ktoś czegoś nie zrobił, tylko jeśli umiera młody człowiek to myśl, że nie udało się go uratować prowadzi do poczucia winy.

K.C.: Osoby pracujące na oddziałach o dużej śmiertelności nie mają łatwo.

B.W.: Można powiedzieć, że dla pracujących na neurologii, internie, onkologii czy wszystkich oddziałach intensywnej terapii umieranie jest stałym doświadczeniem. Jednak stałe doświadczenie nie oznacza uodpornienia na śmierć lub raczej nie powinno tego oznaczać. Jeżeli przychodzisz pracować na oddział kardiochirurgii, to musisz pamiętać, że nie uda się wszystkich uratować. Nie jesteś Bogiem. Trzeba od samego początku wypracować w sobie takie przekonanie, że moi pacjenci będą umierać. Pamiętam swoje zajęcia ze studentami medycyny szóstego roku. Zapytałam ich, dlaczego wybrali bycie lekarzem. Usłyszałam, że po to, żeby walczyć ze śmiercią. Powiedziałam im, że są skazani na porażkę. Bardzo im się to nie podobało. Mówię: – gdybyście państwo mi powiedzieli, że chcecie walczyć z chorobą, walczyć o zdrowie, to myślę, że to jest realne, ale walczyć ze śmiercią, nie. Pytają mnie, czy to nie jest to samo. Czymś innym jest walka o zdrowie, czymś innym walka za śmiercią. Oczywiście jest mnóstwo chorób, które można wyleczyć, natomiast w wielu chorobach leczenie polega na wydłużaniu czasu remisji, to nie jest wyleczenie. Studenci medycyny tak o tym nie myślą.

K.C.: Czego najbardziej potrzebują od personelu osierocone rodziny?

B.W.: To zależy od kilku czynników: od tego, kto umarł; od tego, jak bardzo rodzina była świadoma zbliżającej się śmierci, czy była gotowa, żeby się pożegnać ze zmarłym. Czy to była śmierć w wyniku udaru, zawału, wypadku, próby samobójczej, czy śmierć w wyniku przewlekłej choroby; to wszystko ma znaczenie i z tego wynikają reakcje i potrzeby rodziny. Poruszenie emocjonalne rodziny, niezależnie od tego, ile razy doświadczyli czyjejś śmierci jest wielkie. Mogą doświadczać rozpaczy, niemocy, poczucia opuszczenia, smutku, przerażenia. Z kolei, jeśli umiera dziecko, to tragedia rodziców jest niewyobrażalna. To jest utrata części siebie, kawałka swojego życia. I w tej rozpaczy niektórzy potrzebują, żeby ich zostawić samych. Inni potrzebują, żeby ktoś był przy nich. Dobrze byłoby, gdyby personel mógł to wyczuć. Może być tak, że rodzina mówi, ale nikt jej nie słucha. Może też być przeciwnie, że personel boi się podejść do rodziny i zapytać: „Czy czegoś państwo potrzebują? Czy jakoś można pani pomóc?”. Sytuacja się komplikuje, jeśli śmierć powstała z jakiś niedopatrzeń medycznych. Mam na myśli nie tylko błędy lekarskie, ale różnego rodzaju niedociągnięcia. Rodzina może o tym nie wiedzieć, ale personel wie i ma swoje przemyślenia na ten temat, bo trzeba je ukryć, albo przeżywa się wewnętrzny konflikt: „powiedzieć, nie powiedzieć”. Zaczynamy zadawać sobie pytania: „Czy jestem lojalna wobec instytucji, w której pracuję, czy lojalna wobec rodziny, która niepotrzebnie straciła swojego bliskiego”.

K.C.: Jakie błędy najczęściej popełniamy w kontakcie z osobami w żałobie?

B.W.: Błędy „taniego” pocieszania. Stereotypowe wypowiedzi: „Rozumiem pani rozpacz, ale przecież ma pani jeszcze jedno dziecko”, „Taki jest porządek świata, że to dzieci chowają rodziców”, „Niech pani tak nie rozpacza po mężu, przecież jeszcze pani może wyjść za mąż”. Rozumiem, z czego to wynika. W obliczu czyjejś rozpaczy, chce się coś zrobić i szuka się gwałtownie tego właściwego słowa, tego właściwego zdania.

K.C.: Chcąc pocieszyć, mówimy też: „Czas leczy rany”, „Tak jest pewnie lepiej dla niego”, „Życie musi płynąć dalej”.

B.W.: Tak, wydaje się, że ze słów można stworzyć nadzieję. Tylko pytanie, czy przez rozpacz i smutek rodziny może się wtedy przebić nadzieja. Moim zdaniem nie. To, co można zrobić, to towarzyszyć komuś w jego płaczu i być. Wydaje się nam, że stanięcie przy kimś, wzięcie w objęcia, przytulenie, kiedy szlocha, to jest za mało. Zmarł człowiek, siedzą przy nim jego bliscy, dajmy im obecność i takie przeświadczenie, że rozumiemy ich cierpienie, że jesteśmy blisko ich cierpienia. To jest takie spotkanie naszych bezradności. Z racji funkcji też jesteśmy bezradni, chociaż nie jest to nasz bliski. W tym momencie, w tej sytuacji nie pocieszajmy. Bywa, że osoby osierocone mówią: „Dlaczego mnie to spotkało, tak się modliłam, żeby Pan Bóg go zostawił. Dlaczego miłość nie chroni od śmierci?”. Ludzie coś mówią, a nam się wydaje, że jak ktoś mówi, to trzeba odpowiedzieć.

K.C.: W takim razie, jak dodać otuchy?

B.W.: „Twoje cierpienie minie”. „Nie rozpaczaj, wszystko ma kres, twoja rozpacz również”. Tylko w tym momencie nie ma co tego mówić, chyba że ktoś nas pyta: „Proszę pani, czy to się kiedyś we mnie skończy?”. „Tak”. Tylko różnica jest taka, że ta osoba mówi nam czego potrzebuje. Potrzebuje nadziei, że cierpienie ma kres.

K.C.: Jak pracować nad sobą, żeby opanowywać własne emocje?

B.W.: Ważne jest przyjrzenie się sobie. Zastanowienie się nad tym, co dla mnie znaczy – jako zjawisko – śmierć pacjenta? W codziennej pracy na oddziale bardzo mało czasu zostaje na refleksję. Przez pracę nad sobą rozumiem to, że nie sprowadzam siebie tylko do działania proceduralnego. Doświadczenie śmierci pacjenta jest dla zespołu doświadczeniem wspólnym. W obliczu śmierci wszyscy konfrontujemy się z tym, że się nie udało, wszyscy mamy do czynienia z rozpaczą bliskich. Dobrze, gdyby dało się o tym wspólnie w zespole porozmawiać. Mówiąc o pracy nad sobą, ważne jest też danie sobie pozwolenia na żegnanie się z pacjentami, nawet w myślach.

K.C.: Dlaczego to jest ważne?

B.W.: Ponieważ zamyka pewien cykl. W pożegnaniu wewnętrznie mówimy: „Dziękuję, przepraszam, chciałem inaczej, przepraszam nie wyszło, cieszę się, że mogliśmy się spotkać”. To rodzaj bilansu. Może się zdarzyć, że lekarz pomyśli: „Porażka”. Jeśli tak, to niech również pomyśli, dlaczego porażka? Może dlatego, że na świecie jeszcze nie wymyślono lekarstwa na tę chorobę. W ten sposób urealniamy sytuację. Jeśli zaś pomyśli: „Gdybyśmy wcześniej podali antybiotyk, gdybyśmy zwiększyli dawkę to może ta osoba by jeszcze żyła”. Wtedy mówi: „Popełniłem błąd”. Kolejne pytanie: „Czy to jest mój błąd?”. Może pomyśleć: „Gdyby ten lek był refundowany w naszym szpitalu...”, może odczuć bezradność i złość na system, w którym jesteśmy, że pewne leki są za drogie i nie można ich stosować. Pielęgniarki zaś mogą myśleć: „Gdyby lekarz zrobił to i to, pacjent by żył”. Ważne też jest powiedzenie sobie: „Fatalnie się czuję, bo...”.

K.C.: Jak kolejna śmierć kolejnego pacjenta na nas wpływa?

B.W.: Mogę pomyśleć: „Pracuję pół roku, a na moich dyżurach zmarło już dwudziestu pacjentów” albo „Kolejna śmierć kolejnego dziecka to jest dla mnie za dużo”. Należy uznać, że kolejna śmierć jest coraz trudniejsza, szczególnie jeśli nie mogłam okazać tego, co czuję, nie było jak powiedzieć o swoim smutku, ponieważ nie było kiedy, bo tyle rzeczy się dzieje. Często personel, a zwłaszcza pielęgniarki mówią: „No cóż”. A to nie jest tak. Kolejna śmierć, kolejny smutek i kolejna rozpacz odezwą się w postaci bezsenności, drażliwości, braku apetytu, irytacji na wszystkich o byle co, smutku, spadku odporności. To są reakcje naszego organizmu na duże przeciążenie zwane potocznie stresem. Śmierć pacjenta wywołuje w nas nie tylko smutek, czasami mamy bardzo dużo złości na współkolegów, na procedury, na świat. Optymalnie byłoby z kimś o tym porozmawiać, żeby nie zatrzymywać w sobie tych emocji. Powiedzieć o różnych myślach, czy refleksjach, które nam przychodzą do głowy. Kto to mógłby być? Mąż, żona, przyjaciółka, ktoś z pracy, kto zna to i rozumie.

K.C.: Zmęczenie pomaganiem prowadzi do wypalenia, jedną z jego przyczyn może być nadmierne współczucie. Co to jest nadmierne współczucie?

B.W.: Nadmierne współczucie to zatarcie granic, to nakładanie na siebie dodatkowych obowiązków. Jest to przeżywanie w sobie żalu, bezradności i identyfikowanie się ze stratą własną. Tak jakby ten umierający chory to była moja najbliższa osoba, nie pacjent jeden z siedmiu, którymi się opiekuję. Ważne jest postawienie sobie pytania: „W jakiej roli jestem w tej sytuacji? Czy jestem współodczuwającą lekarką, która zawsze znajdzie czas dla matki tego pacjenta? Czy znajdzie czas, żeby schodząc z dyżuru nocnego usiąść przy tej samotnej kobiecie, bo ona czuje się gorzej?”. Źródłem tego jest jakaś szczególna więź z pacjentem, bo kogoś przypomina, bo jest tak chory, bo medycyna jest bezradna i budzi się chęć pomocy, potrzeba, żeby tę osobę czymś obdarzyć. Panie pielęgniarki zabierają na święta do domu dzieci z oddziału, którymi nikt się nie interesował. Być może taka wrażliwość jest dla dziecka dobra, bo ma kawałek domu, rodziny, bycia poza szpitalem. Tylko co to oznacza dla pielęgniarki? Nie mówię, żeby tego nie robić, tylko żeby mieć jasność, co będzie znaczyło dla tej pielęgniarki, jak ono zacznie umierać. Umiera „moje” dziecko, czy „nasze dziecko”, albo umiera ta „młoda kobieta, której dałam tyle z siebie”. Podkreślam, nie chodzi o to, żeby tego nie robić, tylko o świadomość, że będę tracić, inaczej niż w przypadku poprzednich pacjentów, bo to będzie „moje” dziecko. Mnie to dziecko będzie umierało, a jak już umrze, to pytanie, ile śmierci „moich” dzieci jestem w stanie unieść.

K.C.: Angielski lekarz, specjalista od żałoby, powiedział mi, że wracając do domu po katastrofie, w której lawina zabiła 120 dzieci w wieku 8–10 lat, musiał się trzy razy zatrzymać, żeby płakać. A kiedy żona spytała: „Jak było?” wybuchnął płaczem, bo nie mógł nic powiedzieć. Profesjonaliści przecież nie płaczą.

B.W.: Mówiąc, że profesjonaliści nie płaczą, popełniamy błąd. Nie płaczą, bo umieją pohamować płacz? Czy nie płaczą, bo nie czują smutku, ponieważ wypracowali różne mechanizmy, żeby nie czuć. Praca nad sobą to również uświadomienie sobie, co robię ze swoimi uczuciami nie tylko w obliczu śmierci pacjentów. Czy pozwalam sobie, żeby okazać smutek, czy okazuję tylko radość, bo wtedy jest przyjemnie. Czy się złoszczę, czy potrafię komuś powiedzieć, że jestem zła? Czy sobie na to daję przyzwolenie? Czy mam taki obraz profesjonalisty, że jest to osoba, która nie okazuje uczuć nigdy i nigdzie. Warto zastanowić się, w jaki sposób daję wyraz swojej bezradności czy złości.

K.C.: Lekarz może nakrzyczeć na pielęgniarki.

B.W.: Tak, a pielęgniarki na pacjentów albo rodzinę. Pytanie, kto jest ostatnim ogniwem w tym łańcuchu. Bywa tak, że osoby, które nie płaczą w sytuacjach adekwatnych do tego, żeby płakały, później płaczą w najmniej spodziewanym dla siebie momencie. Lekarze zaś nie mogą zebrać myśli, są rozkojarzeni, wszystko jawi im się jako zagrożenie, albo ciągle myślą, że gdzieś popełnili błąd.

K.C.: Zespół mówi do płaczącej pielęgniarki: „Weź się w garść”, a do lekarza: „Weź sobie wolne – chyba jesteś przemęczony”.

B.W.: Dlatego ważne jest, żeby zespół ze sobą rozmawiał, żeby każdy wiedział, co dla kogo znaczy śmierć, jak kto ją przeżywa. Zamiast kazać się wziąć w garść, można powiedzieć: „Idź do dyżurki, ja się tym zajmę”. Można powiedzieć: „Zrobiłeś wszystko, co było do zrobienia, nie dało się nic więcej”. Na tych wszystkich nieodreagowanych uczuciach związanych ze śmiercią pacjentów wyrasta wypalenie zawodowe. Nieodreagowane, zamknięte w sobie uczucia powodują, że ludzie się dystansują wobec kolegów, siebie samych, pacjentów, wobec rodzin, żeby więcej się nie narazić na takie przeżywanie, na usłyszenie: „Weź się w garść”.

K.C.: Na oddziale o dużej śmiertelności znowu ktoś umrze.

B.W.: Tak. I jeśli nie odreagują będą uodpornieni. Przyjdą do pokoju lekarskiego i powiedzą: „Wiecie, umarła ta z siódemki”. Nie powiedzą: „Wiecie, znowu się nie udało, mam dość, rzucę tę robotę”, tylko powiedzą: „Umarła ta z siódemki” – taka jest cena. Na oddziałach o dużej śmiertelności ten proces depersonalizowania kontaktu, niewidzenia osób, tylko używania nazwy schorzenia, numeru pokoju, bardzo szybko postępuje. Nie ma reguły jak szybko, zależy, jakie były motywacje osób, które wybrały tę pracę.

K.C.: Czy personel też przeżywa żałobę po swoich pacjentach?

B.W.: Tak, jeśli ma odwagę nazwać to żałobą. Literatura określa to jako nieuzasadnioną żałobę, bo rodzaj relacji i więzi z osobą, która zmarła nie uzasadnia przeżywania żałoby. Żałoba to reakcja emocjonalna z powodu przeżywanego braku. W kulturze mówi się o żałobie w odniesieniu do osób bliskich, natomiast psychologia mówi, że żałobę przeżywa się po różnych stratach. Jeśli pielęgniarka weźmie małego pacjenta do domu, to jest on w jej więzach, w jej pamięci. I przeżywa żałobę po tej stracie. Czym innym byłoby, gdyby on się wyleczył i rodzice zabraliby go do domu. Czym innym, jeśli już nigdy, naprawdę nigdy, go nie zobaczy, bo on umrze.

K.C.: Jaki jest sposób na żałobę?

B.W.: Przeżyć ją. Dać sobie w świadomości takie prawo. Powiedzieć sobie: „Tak, jestem w żałobie po pani z siódemki, bo chciałem ją uratować, bo miała szanse 50 na 50, a potem nagle się wszystko się zmieniło”. Oczywiście, nie ze wszystkimi pacjentami się tak związujemy. Rozmawiałam z pacjentką, której młodsze dziecko, kiedy ona zachorowała na nowotwór, miało 4 lata. Długo negowała chorobę i leczyła się niekonwencjonalnie. Obraziła się na mnie, kiedy powiedziałam jej, że powinna się leczyć konwencjonalnie. Po niedługim czasie zadzwoniła, mówiąc, że jest w ciężkim stanie w szpitalu i spytała, czy mogę do niej przyjść. Pytanie, jakie do mnie miała, brzmiało: „Jak przygotować swoje dzieci na to, że umiera?”. Bo umierała. Nie miałam z nią relacji przez kilka miesięcy, ale ta sytuacja, w której ona obraziła się na mnie, a potem w obliczu swojej śmierci zadzwoniła, spowodowało, że stała się dla mnie bardzo ważną osobą. Tak, pacjenci stają się dla nas ważni przez różne zdarzenia pomiędzy nami a nimi. To samo dzieje się w oddziałach, coś nas szczególnie poruszy, jakiś rodzaj relacji, albo samotność pacjenta i odczuwamy stratę. A radzenie sobie z żałobą oznacza też powiedzieć sobie: „Tak, jest mi smutno. Tak, jest mi przykro”.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Artrogrypoza: kompleksowe podejście

Artrogrypoza to trudna choroba wieku dziecięcego. Jest nieuleczalna, jednak dzięki odpowiedniemu traktowaniu chorego dziecku można pomóc, przywracając mu mniej lub bardziej ograniczoną samodzielność. Wymaga wielospecjalistycznego podejścia – równie ważne jest leczenie operacyjne, rehabilitacja, jak i zaopatrzenie ortopedyczne.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Sieć zniosła geriatrię na mieliznę

Działająca od października 2017 r. sieć szpitali nie sprzyja rozwojowi
geriatrii w Polsce. Oddziały geriatryczne w większości przypadków
istnieją tylko dzięki determinacji ordynatorów i zrozumieniu dyrektorów
szpitali. O nowych chyba można tylko pomarzyć – alarmują eksperci.

Leczenie przeciwkrzepliwe u chorych onkologicznych

Ustalenie schematu leczenia przeciwkrzepliwego jest bardzo często zagadnieniem trudnym. Wytyczne dotyczące prewencji powikłań zakrzepowo-zatorowych w przypadku migotania przedsionków czy zasady leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej wydają się jasne, w praktyce jednak, decydując o rozpoczęciu stosowania leków przeciwkrzepliwych, musimy brać pod uwagę szereg dodatkowych czynników. Ostatecznie zawsze chodzi o wyważenie potencjalnych zysków ze skutecznej prewencji/leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej oraz ryzyka powikłań krwotocznych.

Kobiety w chirurgii. Równe szanse na rozwój zawodowy?

Kiedy w 1877 roku Anna Tomaszewicz, absolwentka wydziału medycyny Uniwersytetu w Zurychu wróciła do ojczyzny z dyplomem lekarza w ręku, nie spodziewała się wrogiego przyjęcia przez środowisko medyczne. Ale stało się inaczej. Uznany za wybitnego chirurga i honorowany do dzisiaj, prof. Ludwik Rydygier miał powiedzieć: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. W podobny ton uderzyła Gabriela Zapolska, uważana za jedną z pierwszych polskich feministek, która bez ogródek powiedziała: „Nie chcę kobiet lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!".

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)

Pneumokoki: 13 > 10

– Stanowisko działającego przy Ministrze Zdrowia Zespołu ds. Szczepień Ochronnych jest jednoznaczne. Należy refundować 13-walentną szczepionkę przeciwko pneumokokom, bo zabezpiecza przed serotypami bardzo groźnymi dla dzieci oraz całego społeczeństwa, przed którymi nie chroni szczepionka 10-walentna – mówi prof. Ewa Helwich. Tymczasem zlecona przez resort zdrowia opinia AOTMiT – ku zdziwieniu specjalistów – sugeruje równorzędność obu szczepionek.




bot