Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 71–72/2000
z 7 września 2000 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Public relations, czyli "kiełbaskowanie otoczenia"

Marek Wójtowicz

Public relations to amerykański pomysł na kształtowanie pozytywnego wizerunku firmy w otoczeniu oraz wzmocnienie zaufania do niej poprzez politykę rozgłosu (publicity) i budowanie atmosfery życzliwości (goodwill). Dosłowne tłumaczenie na język polski – „stosunki publiczne” – brzmiałoby paskudnie. Dlatego ten dział marketingu należałoby nazwać raczej „układami z otoczeniem”, bo u nas wszystko, co się udaje, bywa wynikiem lepszych lub gorszych „układów”.

Public relations po polsku


Public relations jest częścią nowego stylu zarządzania – przez marketing – czyli podporządkowania działalności firmy i kierowania nią jednemu celowi: zaspokojeniu potrzeb rynku konsumentów-pacjentów.

Placówki zdrowotnej nie stać zazwyczaj na zatrudnienie rzecznika prasowego czy organizowanie cyklicznych, wyreżyserowanych spotkań z okolicznymi VIP-ami lub briefingów z mediami, by zaprezentować, co najlepsze i ukryć to, co wstydliwe. Od czasu do czasu media pokazują uroczyste otwarcie nowego oddziału, pracowni diagnostycznej itp., ale potem przez miesiące i lata cisza medialna na temat placówki. Jednak można przecież budować wizerunek ubogiej firmy zdrowotnej, a także zaufanie otoczenia do niej drobnymi, niekosztownymi kroczkami, bez zadęcia i fanfar. Tym bardziej że najbardziej opiniotwórcze osoby – pacjenci – są nam oddane pod opiekę na godzinę, dzień, tydzień, a potem zdrowe/chore wracają do domu i niosą w otoczenie hymny pochwalne lub zapiekłe niezadowolenie.

Szeptana propaganda


Jakiś czas temu boksowałem się w „Rzeczpospolitej” z Krzysiem Bukielem z OZZL co do ważności funkcji menedżerskich w opiece zdrowotnej. Krzysztof wskazywał na ważność wzajemnego informowania się pacjentów o dobrym lekarzu i dobrej placówce zdrowotnej, a ja nazwałem to (złośliwie, przyznaję) szeptaną propagandą. Tymczasem właśnie to zjawisko polecania sobie lekarzy i placówek w stylu „jedna pani drugiej pani” jest ważnym elementem budowania w Polsce wizerunku firmy zdrowotnej czy praktyki lekarskiej. Pacjenci uważnie wsłuchują się w opinie sąsiadów i znajomych. Chociaż nikt jeszcze nie robił badań socjologicznych na ten temat, to wiem z własnej praktyki lekarskiej i dyrektorskiej, jak kapitalne znaczenie ma szeptana propaganda, czyli takie ciche public relations z drugiej ręki. Może to wynika z przyzwyczajenia z kilkudziesięciu poprzednich lat do „szeptanych kanałów informacji”? Wysoka ostatnio pozycja mediów w badaniach opinii publicznej w kwestii: do kogo mamy zaufanie, wskazuje, że powolutku miejsce szeptanej „dobrosąsiedzkiej” propagandy zastępuje normalna, oficjalna, medialna.

Panienka z okienka


W każdym poradniku menedżera jest rozdział o „sprawianiu pierwszego wrażenia”. Jak trzeba wyglądać, pachnieć, uśmiechać się i być na „stand by”, a jednocześnie na skromnym luzie. Dla pacjenta, wkraczającego do placówki zdrowotnej, pierwszym kontaktem jest portier i rejestratorka. Portier pilnuje, żeby pacjent nie wchodził w palcie i założył ochraniacze, często gęsto częstując pacjenta okrzykiem: „gdzie, po co, zdjąć palto, kupić ochraniacze!” itp. Dawno, dawno temu, kiedy byłem mały, to i „piątkę” trzeba było dać za wejście do szpitala poza godzinami odwiedzin.

Pani rejestratorka w okienku, zarabiając marne 500 zł, nie ma czasu ani motywacji, żeby uśmiechnąć się do kolejnego, sto dwudziestego pacjenta. Jako pierwsza odpiera poranne ataki i pretensje chorych za skutki reformy, za odmowę rejestracji z powodu braku skierowania itp., itd. Nikt jej nie przeszkolił w umiejętności komunikowania się z pacjentem, budowania zaufania uśmiechem, tonem głosu, błyskiem zainteresowania i współczucia w oku. I co gorsza, nikt jej nie wytłumaczył wszystkich zawiłości i tysięcy interpretacji podstawowych założeń reformy finansowania rynku zdrowotnego.

Pacjent u progu placówki doświadcza zatem „antypublic relations” i naburmuszony, zły wkracza do gabinetu lekarskiego, wylewając jeszcze większe żale na doktora. A jeżeli jeszcze przemęczony po nocnym dyżurze, źle opłacany i przyjmujący dziennie kilkudziesięciu pacjentów lekarz „wyjdzie z nerw”, to skarga do dyrektora placówki, a może nawet do kasy chorych gotowa.

Gdyby portier podszedł do pacjenta z uśmiechem, ze słówkami „proszę o okrycie” i „przepraszam za kłopot z ochraniaczami”, a pani rejestratorka, również z uśmiechem, zaraz po zarejestrowaniu, osobiście zaprowadziła pacjenta pod drzwi gabinetu lekarskiego, to byłby początek prawdziwego „public relations”, czyli budowania pozytywnego wizerunku firmy już od drzwi wejściowych. A gdyby w drzwiach gabinetu pacjenta powitał zadowolony z pracy i zarobków i wypoczęty lekarz? To byłby dowód na skuteczność reformy zdrowotnej!

Aby osiągnąć sukces wejściowo-okienkowego „public relations”, wystarczy odrobina wiedzy z psychologii: pacjent odczuwa potrzebę uzyskania usługi zdrowotnej, bo jest mu ona po prostu niezbędna do dalszego życia i jest to potrzeba absolutnie podstawowa, tzw. biologiczna. Pacjent musi otrzymać pomoc i im bardziej użyteczne są w tym służby portiersko-rejestratorskie, tym łatwiej osiągnąć wysoki poziom satysfakcji pacjenta z wizyty w naszej firmie. Istotne jest, że to pozytywne wrażenie pacjent przekaże znajomym i rodzinie.

Pielęgniarki, położne i... salowe


Jest takie powiedzenie, że „pacjent przychodzi pierwszy raz do szpitala dzięki dobrym lekarzom, a wybiera go ponownie dzięki dobrym pielęgniarkom”. Zanim uległem „zdyrektorzeniu”, kilkanaście lat przepracowałem w oddziale chirurgicznym i zapewniam drogich czytelników, że opieka pielęgniarek i położnych to klucz do sukcesu, czyli zadowolenia pacjenta z hospitalizacji. Lekarz „miga” pacjentowi na wizytach, przy zabiegu i na dyżurach,... całkiem jak gwiazda filmowa, tyle że ze słuchawkami na szyi. Nad właściwym tokiem leczenia, diagnostyki, mierzeniem temperatury, RR, regularnością podawania leków, posiłków czuwa personel pielęgniarski i salowe. Nic tak nie podnosi pacjenta na duchu, jak uśmiech dyżurnej, ładnej (szkoda, że bez czepka) pielęgniarki, ciepłe słówko oddziałowej, poprawienie poduszki przez salową itp., czyli stałe zainteresowanie stanem zdrowia i wygodą chorego.

Ten wątek public relations leży odłogiem z powodu beznadziejnych zarobków personelu średniego i pomocniczego. Motywacja do służbowego uśmiechania się jest zerowa. A okresowe protesty i strajki kluczowego dla szpitala personelu średniego, z użyciem np. czarnych T-shirtów, choć zrozumiałe dla środowiska medycznego, są z punktu widzenia public relations nieszczęściem, wzbudzają niepokój pacjenta i poczucie zagrożenia.

Lekarze


Niedawno lekarze z oddziału klinicznego zorganizowali w jednym z powiatów huczne ognisko z kiełbaskami dla lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, zachęcając ich przy piwku (bezalkoholowym, oczywiście!) do współpracy na linii lekarz rodzinny–kliniczny oddział szpitalny. Moi drodzy, czegóż to doczekałem! Kiedyś wisiałem godzinami na terenowym telefonie szpitalnym, próbując bezskutecznie przesłać pacjenta z powikłaniami do kliniki. Sam pomysł przesłania pacjenta z ośrodka zdrowia bezpośrednio do kliniki był, delikatnie mówiąc, nietaktem. A teraz „terenowi” łapią się na darmowe kiełbaski fundowane przez „klinicznych” i pacjent z ośrodka zdrowia może natychmiast wylądować z najzdrowszą brodawką w największej klinice. Latem „terenowi” dostali pewnie pocztówki z wakacji od „klinicznych”, a może nawet zaproszenie do udziału w międzynarodowej konferencji medycznej na Seszelach? I bardzo dobrze! To doskonały przykład kontaktów z otoczeniem w stylu „public relations”. Dobre relacje pomiędzy lekarzami różnych poziomów systemu zdrowotnego są kluczem do wypełnienia idei „lekarz rodzinny przewodnikiem po systemie”. Po takim kiełbasianym ognisku terenowo-klinicznym lekarz rodzinny może w przytomności pacjenta wykonać w każdej chwili telefon do kolegi-specjalisty klinicznego z ustaleniem dnia i godziny przyjęcia (plus ciepłe: „bardzo mi zależy, Krzysiu”). Pacjent będzie szczęśliwy, bo jego doktor ma „wejścia”, rodzinny szczęśliwy, bo „wejścia” rzeczywiście ma, a klinicysta też, bo „kiełbaskowanie” terenu przyniosło efekty.

Odwrotnością takich owocnych kontaktów jest wzajemne „kąsanie się” prominentnych przedstawicieli placówki zdrowotnej na oczach pacjentów. Przykład takiego antypublic relations opisałem kiedyś w artykule „Judym czy skarżypyta”. Trochę mi się za to dostało od autorytetów samorządu lekarskiego, ale nie mam żalu, bo nadawaliśmy na różnych częstotliwościach: oni bronili powagi samorządowego sądownictwa, a ja – istoty budowania wizerunku firmy, zarządzania, marketingu itd., itd..

ABC zdrowotnego public relations


Popularne staje się przekształcanie szpitalnej sekcji statystyki medycznej w dział np. „promocji i marketingu”. Cieszy to kontrolerów i organy założycielskie: jest nowoczesna nazwa, znaczy – coś się dzieje „w temacie marketingu”.

Dwa podstawowe cele public relations można osiągnąć wyżej opisanymi, budzącymi sympatię zachowaniami personelu medycznego, dodatkowo uzupełnionymi tzw. free advertising, czyli darmowymi wywiadami, reportażami i artykułami w mediach.

Dobrze mieć zaprzyjaźnionego, przekonanego o zaletach naszej firmy dziennikarza. Trzeba go karmić każdą nowością, podsuwać ciekawe tematy i co jakiś czas zadbać o ciepłą publikację w regionalnej, a może nawet ogólnopolskiej gazecie. Dziennikarz też człowiek i potrzebuje „niusów” jak kania dżdżu albo szpital renegocjacji. Szczególnie istotna jest dla firmy zdrowotnej obecność w mediach regionalnych. Lokalne wojewódzkie, powiatowe i gminne czasopisma, okoliczne rozgłośnie radiowe i regionalny ośrodek telewizyjny docierają do najbliższego otoczenia firmy, czyli do potencjalnych odbiorców naszych usług. Coraz większą rolę w promowaniu firmy zdrowotnej odgrywa też Internet. Zajrzyjcie na stronę www ze szpitalami: jest kilkadziesiąt szpitalnych okienek, a powinno być po prawie dwóch latach reformy najmniej siedemset.

Ważnym elementem public relations jest pielęgnowanie kontaktów z radnymi samorządowymi, lokalnym duchowieństwem i liderami różnych dziedzin życia społecznego. Są to osoby mające szerokie, lokalne kontakty i służące radą swoim znajomym, sąsiadom, wyborcom i parafianom. Im więcej wiedzą o reformie zdrowotnej, o sukcesach i kłopotach naszej firmy, tym chętniej pomogą w wyjaśnianiu zawiłych zasad funkcjonowania rynku zdrowotnego, dementowaniu niebezpiecznych, bo fałszywych plotek i opinii, a w szczególności – w kształtowaniu pozytywnego wizerunku placówki zdrowotnej i jej personelu.

Pozytywny chwalipięta


W public relations obowiązuje zasada: chwalić się każdym sukcesem i przypominać o nim co jakiś czas. Najmniejszy nawet skok jakościowy w placówce zdrowotnej powinien być nagłaśniany w mediach. Pacjent chce wiedzieć, że w jego placówce znów pojawiło się coś nowego, unikatowego, że personel medyczny rozwija się i zna nowoczesne technologie.

Dwa lata temu uruchomiliśmy z fanfarami chirurgię laparoskopową: że jest, że supertechnologia i jakie cuda będziemy robili. Kolega dyrektor-sąsiad skwitował to z przekąsem: to już żadna nowinka, my to robimy od paru lat. Miał rację, ale wszyscy (!) nasi mieszkańcy, dzięki akcji medialnej, od razu się dowiedzieli o nowej technologii. Teraz na zabiegi „walą drzwiami i oknami”, a w rejonie dyrektora-sąsiada o wprowadzonej bez fanfar technice laparoskopowej wiedzą tylko nieliczni i tyluż mają pacjentów.

Z zainteresowaniem śledzę uzyskiwanie certyfikatów akredytacji przez kolejne szpitale. To duża rzecz, a jednocześnie słabo eksploatowana medialnie. Nie wystarczy jednorazowe lub kilkudniowe pokazywanie dyplomu w prasie i telewizji, za tym powinny iść regularne, cyklicznie publikowane nowinki i naukowe wypowiedzi specjalistów. Co jakiś czas trzeba przypominać, że jest to nowa jakość i o co w tym chodzi. Nic nie jest tak ułomne i chwilowe jak ludzka pamięć.

Umiar w public relations


Nie należy jednak „bezprzytomnie” i nachalnie wykorzystywać wiedzy o mechanizmach public relations do nieustannego promowania firmy. Umiar i rozsądne, bezpieczne dawkowanie informacji o sukcesach zapobiegnie znudzeniu, obojętności albo... zazdrości.

Nicolas Fouqet, minister finansów Ludwika XIV, wybudował niedaleko Melun w latach 1656–1661 pierwowzór Wersalu – przepiękny, nieduży zamek Vaux-le-Vicomte, a potem zaprosił króla z dworzanami na ognisko z kiełbaskami plus inne cudeńka, żeby pochwalić się mieszkankiem, podbudować osobisty wizerunek, pozycję w rządzie i uzyskać nowe przywileje dla ministerstwa. Ale król, porażony z nagła urokiem zamku, z zazdrości wsadził ministra do więzienia. Aresztowania dokonał najprawdziwszy d’Artagnan, muszkieter królewski. Potem Ludwik XIV kazał architektom i budowniczym Vaux-le-Vicomte zbudować dla siebie jeszcze piękniejszy zamek. I tak powstał Wersal, jako produkt królewskiej zazdrości i braku umiaru ministra Nicolasa Fouqeta w dawkowaniu „public relations”. Walnął pan minister szefa-króla Ludwika XIV z całej mocy po oczach osobistym dobrem i za chwilę już zmarniał w Bastylii.

Teraz oczywiście żadnego dyrektora nie wsadzą do więzienia za agresywne budowanie wizerunku swojego szpitala, ale odwołać mogą zawsze. A mnie mogą od czasu do czasu „przyłożyć” w listach do „Służby Zdrowia“.

PS. Chyba już najwyższy czas podnieść składkę zdrowotną.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

Artrogrypoza: kompleksowe podejście

Artrogrypoza to trudna choroba wieku dziecięcego. Jest nieuleczalna, jednak dzięki odpowiedniemu traktowaniu chorego dziecku można pomóc, przywracając mu mniej lub bardziej ograniczoną samodzielność. Wymaga wielospecjalistycznego podejścia – równie ważne jest leczenie operacyjne, rehabilitacja, jak i zaopatrzenie ortopedyczne.

Leczenie wspomagające w przewlekłym zapaleniu prostaty

Terapia przewlekłego zapalenia stercza zarówno postaci bakteryjnej, jak i niebakteryjnej to duże wyzwanie. Wynika to między innymi ze słabej penetracji antybiotyków do gruczołu krokowego, ale także z faktu utrzymywania się objawów, mimo skutecznego leczenia przeciwbakteryjnego.

Leczenie przeciwkrzepliwe u chorych onkologicznych

Ustalenie schematu leczenia przeciwkrzepliwego jest bardzo często zagadnieniem trudnym. Wytyczne dotyczące prewencji powikłań zakrzepowo-zatorowych w przypadku migotania przedsionków czy zasady leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej wydają się jasne, w praktyce jednak, decydując o rozpoczęciu stosowania leków przeciwkrzepliwych, musimy brać pod uwagę szereg dodatkowych czynników. Ostatecznie zawsze chodzi o wyważenie potencjalnych zysków ze skutecznej prewencji/leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej oraz ryzyka powikłań krwotocznych.

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Udar mózgu u dzieci i młodzieży

Większość z nas, niestety także część lekarzy, jest przekonana, że udar mózgu to choroba, która dotyka tylko ludzi starszych. Prawda jest inna. Udar mózgu może wystąpić także u dzieci i młodzieży. Co więcej, może do niego dojść nawet w okresie życia płodowego.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Odpowiedzialność pielęgniarki za niewłaściwe podanie leku

Podjęcie przez pielęgniarkę czynności wykraczającej poza jej wiedzę i umiejętności zawodowe może być podstawą do podważenia jej należytej staranności oraz przesądzać o winie w przypadku wystąpienia szkody lub krzywdy u pacjenta.

Pneumokoki: 13 > 10

– Stanowisko działającego przy Ministrze Zdrowia Zespołu ds. Szczepień Ochronnych jest jednoznaczne. Należy refundować 13-walentną szczepionkę przeciwko pneumokokom, bo zabezpiecza przed serotypami bardzo groźnymi dla dzieci oraz całego społeczeństwa, przed którymi nie chroni szczepionka 10-walentna – mówi prof. Ewa Helwich. Tymczasem zlecona przez resort zdrowia opinia AOTMiT – ku zdziwieniu specjalistów – sugeruje równorzędność obu szczepionek.

Miłość w białym fartuchu

Na nocnych dyżurach, w gabinecie USG, magazynie albo w windzie. Najczęściej
między lekarzem a pielęgniarką. Romanse są trwałym elementem szpitalnej rzeczywistości. Dlaczego? Praca w szpitalu jest ciężka – fizycznie i psychicznie. Zwłaszcza na chirurgii. W sytuacjach zagrożenia życia działa się tam szybko, na pełnej adrenalinie, często w nocy albo po nocy nieprzespanej. W takiej atmosferze, pracując ramię w ramię, pielęgniarki zbliżają się do chirurgów. Stają się sobie bliżsi. Muszą sobie wzajemnie ufać i polegać na sobie. Z czasem wiedzą o sobie wszystko. Są partnerami w działaniu. I dlatego często stają się partnerami w łóżku, czasami także w życiu. Gdzie uprawiają seks? Wszędzie, gdzie tylko jest okazja. W dyżurce, w gabinecie USG, w pokoju socjalnym, w łazience, a czasem w pustej sali chorych. Kochankowie dobierają się na dyżury, zazwyczaj nocne, często zamieniają się z kolegami/koleżankami, by być razem. (...)




bot