Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 26–33/2020
z 23 kwietnia 2020 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


POZ zapewnił pacjentom ciągłość opieki

Małgorzata Solecka

Z dr. Jackiem Krajewskim, prezesem Federacji Porozumienie Zielonogórskie, o podstawowej opiece zdrowotnej w czasach zarazy rozmawia Małgorzata Solecka.



Małgorzata Solecka: 4 marca potwierdzono testami pierwszy przypadek koronawirusa. Mieliśmy polskiego „pacjenta zero”. Jaka była wtedy wiedza lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej na temat nowego wirusa, zagrożeń z nim związanych, miejsca POZ w schematach postępowania?

Dr Jacek Krajewski: Nasza wiedza była taka, że trwał sezon infekcyjny i od wielu tygodni, nawet miesięcy, zgłaszali się do naszych poradni pacjenci z grypą, chorobami grypopodobnymi, z przeziębieniem. Zaczęły do nas równocześnie docierać informacje z Chin, że wbrew temu, co sądzono i mówiono o koronawirusie, nie jest to błaha sprawa, że zagrożenie jest poważne.

M.S.: 4 marca to już chyba dotarły informacje z Włoch. Tam epidemia zaczęła się rozlewać na dobre po 24 lutego…

J.K.: Jeszcze nie było dramatu. Było wiadomo, że we Włoszech są spore ogniska zachorowań. W każdym razie wiedzieliśmy już, że z nowym wirusem nie ma żartów. Że to nie będą lekkie przeziębienia, podobne do tych, jakie najczęściej wywołują znane nam koronawirusy. I że nie będzie to powtórka z SARS-u, który na początku XXI wieku pojawił się na Dalekim Wschodzie, ale nigdy do Polski nie dotarł. SARS, wywołujący ostrą niewydolność oddechową, wszystkich przeraził, ale szybko wygasł, na dobrą sprawę nie opuścił Azji. I my – jako społeczeństwo, decydenci, opinia publiczna – chyba bardzo długo mieliśmy nadzieję, że z tym nowym wirusem będzie podobnie. Że straszy, ale gdzieś daleko od nas. Myślę, że dopiero gdy koronawirus mocno uderzył we Włoszech, gdy pojawiły się ogniska epidemii w Lombardii, dotarło do nas, że trzeba się naprawdę zainteresować tym, z czym od stycznia zmagały się Chiny, zwłaszcza w Wuhan i prowincji Hubei. Gdy okazało się, że służba zdrowia północnych, a więc zamożnych Włoch nie daje sobie rady – to już w pełni dotarła powaga sytuacji. Zaczęliśmy się, jako lekarze POZ, zastanawiać, kiedy to do nas dotrze. Pod koniec lutego dowiedzieliśmy się, że to jest wirus podobny do SARS, że może wywołać ostrą niewydolność oddechową. To, na początku marca, już wiedzieliśmy. Zaczęliśmy się niepokoić tym, jak my – jako kraj, jako POZ – jesteśmy do tego zagrożenia przygotowani. Choć muszę stwierdzić, że chyba jeszcze wtedy nie do końca właściwie ocenialiśmy skalę zagrożenia. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że ta epidemia może mieć taki zasięg, a choroba – być tak okrutna. Przeważało przekonanie, że co roku umierają na świecie z powodu grypy dziesiątki, setki tysięcy osób – i nikt z tego nie robi wielkiego problemu. Nie braliśmy pod uwagę, że przeciw grypie jesteśmy, mimo wszystko, całkiem dobrze uzbrojeni – mamy szczepionkę, leki przeciwwirusowe, które – zastosowane w odpowiednim czasie – skutecznie zwalczają wirusa grypy. Tu zaś pojawił się nowy wirus, niosący za sobą bardzo groźne powikłania, które – co jest kluczowe – występują w większej liczbie przypadków niż w grypie.

M.S.: Z tego wynika, że na początku marca lekarzom POZ brakowało nie tylko wiedzy, ale nawet usystematyzowanych informacji, choćby ze strony sanepidu…

J.K.: Ależ oczywiście, że nie było niczego takiego. Naprawdę, proszę mi wierzyć – trwały gorączkowe poszukiwania, co to jest za wirus, nie mieliśmy pojęcia o jego budowie. Dopiero w marcu rozszyfrowano genom koronawirusa. Sanepid? Stamtąd nie było żadnych informacji, choćby dotyczących skali zagrożenia.

M.S.: To kiedy placówki POZ dostały wytyczne, jak postępować z pacjentami, którzy mają objawy mogące świadczyć o zakażeniu? Pod koniec stycznia minister zdrowia przekonywał dziennikarzy, że gdy w Polsce pojawią się pacjenci zagrożeni zakażeniem – mowa była przede wszystkim o zawleczonych zakażeniach, na przykład w związku z pobytem w Chinach – będą musieli zgłaszać się prosto do oddziałów czy szpitali zakaźnych. Problem polegał na tym, że przeciętny polski pacjent, gdy czuje się źle, zwłaszcza jeśli są to objawy przeziębienia, idzie do POZ, NPL, ewentualnie na SOR.

J.K.: To, co pani mówi, świadczy o tym, że władze, Ministerstwo Zdrowia, nie doceniały zagrożenia. Sądziliśmy wszyscy – urzędnicy i politycy też – że albo wirus nie dotrze, albo pojawią się pojedyncze przypadki. To tłumaczy opóźnienie w reakcji. Bo pierwsze wytyczne otrzymaliśmy tydzień po potwierdzeniu pierwszego zakażenia w Polsce. Tydzień po pojawieniu się „pacjenta zero”.

M.S.: Trochę późno.

J.K.: Późno. Wcześniej, na przełomie lutego i marca, dotarła do poradni POZ informacja, że jak zgłoszą się do nas pacjenci, którzy wrócili z Chin, z Włoch, to mamy ich skierować albo do sanepidu, albo na oddział zakaźny czy do szpitala zakaźnego. Pierwsze schematy, tak jak powiedziałem, pojawiły się w poradniach w okolicach 10 marca. Mówimy o schematach, w których były określone kryteria epidemiologiczne i kliniczne, czyli pobyt w krajach o wysokim ryzyku transmisji wirusa lub kontakt z osobą, u której potwierdzono zakażenie plus wyliczone objawy, mogące świadczyć o zakażeniu. I przychodził pacjent z objawami przeziębienia, myśmy go pytali na „dzień dobry”, czy był w Chinach, albo we Włoszech czy w Hiszpanii, bo tam już też zaczął być problem widoczny. Mówił, że tak, więc kierowaliśmy go do szpitala zakaźnego. Jak potwierdzono zakażenie koronawirusem, to cała poradnia była kierowana do kwarantanny. Na dwa tygodnie. Zabrakło, i to nie tylko w kontekście POZ, stworzenia takiej bariery, która uniemożliwiłaby, czy nawet utrudniła roznoszenie wirusa, w tym do placówek medycznych. W sumie – skąd pacjent, który wrócił z zagranicy, miał wiedzieć, że mógł się zakazić koronawirusem? Zostaliśmy zaskoczeni przez chorobę. Dopiero po pewnym czasie, na gorąco, rząd starał się opanować pewien chaos. Na pewno po 4 marca te działania porządkujące nabrały tempa, choć niekiedy prowadziły do zamieszania.

M.S.: Na przykład?

J.K.: Schematy postępowania z pacjentami podejrzewanymi o możliwość zakażenia koronawirusem.

M.S.: Nie były precyzyjne?

J.K.: Nie były. I bardzo dynamicznie się zmieniały. Najpierw obowiązywało kryterium epidemiologiczne dotyczące powrotu z krajów dotkniętych COVID-19 lub bliskiego kontaktu z osobą, która stamtąd wróciła. Kryterium kliniczne, dotyczące objawów, zostało sformułowane wyjątkowo nieszczęśliwie. Mowa była o trzech objawach – gorączce, suchym kaszlu i złym samopoczuciu – ale zostały one potraktowane rozłącznie. W trakcie sezonu infekcyjnego, gdy mnóstwo osób ma np. kaszel z powodu zwykłego przeziębienia, zamieszanie było potężne. Zresztą kryterium epidemiologiczne również nie było przejrzyste – bliski kontakt oznaczał przebywanie z zakażonym w odległości do jednego metra lub dwa metry co najmniej przez piętnaście minut z osobą chorą lub prawdopodobnie chorą. To, kto to jest osoba chora, a kto – prawdopodobnie chora, wyjaśniło się po pewnym czasie. Chory – to ten z potwierdzonym wynikiem dodatnim, prawdopodobnie chory – z dodatnim pierwszym testem. W kolejnych schematach doszło osobne kryterium – ciężkiego przebiegu przeziębienia i objawów ostrej niewydolności oddechowej. Właśnie to spowodowało, że lekarze podstawowej opieki zdrowotnej, będący absolutnie na pierwszej linii frontu, mający styczność z ogromną większością pacjentów zgłaszających się z objawami infekcji, musieli podjąć decyzję o odizolowaniu się od pacjentów. Fizycznym, przez ograniczenie dostępu do poradni. Każdy pacjent, zgłaszający się z suchym kaszlem czy gorączką, mógł być pacjentem zakażonym koronawirusem. Jeśliby był – w najlepszym razie poradni groziła kwarantanna.

M.S.: Nie tylko kwarantanny lekarze się obawiają, biorąc pod uwagę choćby czynnik demograficzny i średnią wieku lekarzy POZ.

J.K.: Oczywiście, dochodzi obawa przed zakażeniem i chorobą. 20 procent zakażonych ma stosunkowo ciężki przebieg choroby, co w najlepszym razie oznacza minimum kilkutygodniową przerwę w funkcjonowaniu poradni. Z punktu widzenia funkcjonowania POZ jako całości najtrudniejsze są jednak kilku-, kilkunastodniowe kwarantanny, które zarządza sanepid w momencie, gdy jest podejrzenie, że był kontakt z pacjentem zakażonym lub podejrzanym o zakażenie koronawirusem. I które by były prawdziwą plagą, gdybyśmy nie zamknęli drzwi poradni i nie przeszli – w większości przypadków, bo na pewno nie jest tak, że lekarze POZ w ogóle nie przyjmują pacjentów fizycznie – na teleporady. Wykorzystaliśmy to, że w ubiegłym roku NFZ dał taką możliwość.

M.S.: Nie brakuje komentarzy, że lekarze POZ zostawili pacjentów, zdezerterowali.

J.K.: My uważamy przeciwnie – że to uratowało system, a na pewno dostępność do podstawowej opieki zdrowotnej. Jak by wyglądał system, gdyby duża część poradni, może większość, została wyłączona z możliwości świadczenia usług zdrowotnych? Gdzie pacjenci szukaliby pomocy? Dzwoniąc na pogotowie? Przecież oni już w tej chwili mają bardzo dużo pracy, znacznie więcej wyjazdów. W ubiegłym roku do kontraktów NFZ dodał możliwość udzielania teleporad, w niewielkim wymiarze – ale w czasie epidemii okazało się, że to musi być podstawowa forma działania placówek. Oczywiście, że przyjmujemy pacjentów, po dokładnym wywiadzie, który wyklucza albo przynajmniej zmniejsza ryzyko, że pacjent jest zakażony. Są takie przypadki, w których nie da się udzielić pomocy zdalnie, i osobista interwencja lekarza jest konieczna. Realizujemy również, w określonych warunkach i rygorze sanitarnym, wizyty domowe. Jednak większość porad udzielamy zdalnie. Również dlatego, że od 4 marca minął już ponad miesiąc, a my ciągle mamy ogromny niedobór środków ochrony osobistej. Maseczki, rękawiczki, gogle, płyny do dezynfekcji – to wszystko załatwiliśmy dzięki własnej przedsiębiorczości. Nadal jest jednak wiele praktyk, w których środków ochrony po prostu brakuje, a gdyby zaszła potrzeba przyjmowania większej liczby pacjentów w poradniach, to zabraknie wszystkim. Zapasów nie mamy. Specjalnych fartuchów, kombinezonów, które byłyby potrzebne, by przyjmować pacjentów z infekcjami bez ryzyka zakażenia nie mamy wcale. Nie mamy śluz, czyli pomieszczeń, w których lekarz, przechodząc z części czystej, zakłada strój ochronny, by zbadać pacjenta, który może być zakażony. Nie mamy warunków, by przyjmować pacjentów zakaźnych. W pewnym momencie był taki pomysł, żeby to POZ prowadził lżej chorych pacjentów z COVID-19. Bardzo szybko od niego odstąpiono, bo był nierealizowalny. Po pierwsze dlatego, że POZ nie ma do tego warunków. Po drugie, coraz więcej wiemy o tej chorobie. Stan pacjenta z lekkim przebiegiem choroby może nagle się pogorszyć. My możemy takich pacjentów mieć w opiece na zasadzie monitorowania zdalnego. Możemy dzwonić, dowiadywać się o samopoczucie, w ten sposób pacjenta zabezpieczać. Natomiast osobiste wizyty pacjentów w poradniach lub wyjazdy lekarzy na wizyty domowe to zagrożenie biologiczne. Idąc w fartuchu, w masce, rękawiczkach, goglach do pacjenta z COVID-19, którego musimy zbadać – jesteśmy niewystarczająco zabezpieczeni. Czyli – po wizycie kwarantanna, bo mamy ustawowy obowiązek zgłoszenia do sanepidu każdorazowego kontaktu z zakażonym pacjentem. Dodatkowo, proszę zauważyć, lekarzom POZ nie daje się uprzywilejowanego dostępu do testów pod kątem obecności koronawirusa. Szybka ścieżka, o której mówi minister Łukasz Szumowski, dotyczy pracowników medycznych w szpitalach.

M.S.: Z tą szybką ścieżką i dostępnością do testów też jest zresztą problem, niezależnie od deklaracji Ministerstwa Zdrowia.

J.K.: Doskonale wiemy wszyscy, że mamy kłopot. Rządzący też to wiedzą. Staramy się radzić sobie w tej trudnej sytuacji tak, jak to jest możliwe. Uważam, że pomysł przejścia na zdalne porady był wyjątkowo trafiony. I jeśli ktoś twierdzi, że lekarze podstawowej opieki zdrowotnej nie pracują, niech spojrzy na to, co dzieje się w szpitalach. Na SOR-ach, w izbach przyjęć – pacjentów jest dużo mniej. Lekarze, którzy tam pracują, mówią, że nawet kilka razy mniej. Szpitale ograniczyły lub całkowicie zawiesiły planowe zabiegi. Sektor szpitalny, poza obszarem COVID-19, bardzo zmniejszył obroty. POZ pracuje tak, jak pracował, porady są udokumentowane i sprawozdawane, a oprócz tego zrobiliśmy badanie na ponad stu praktykach, obejmujących opieką ponad 600 tysięcy pacjentów, które potwierdziło, że liczba porad w marcu 2020 roku jest porównywalna z marcem 2019. Oczywiście w zdecydowanej większości są to teleporady, porad osobistych jest około 10 procent. Ale teleporady są pełnoprawnymi poradami medycznymi – w określonych sytuacjach oczywiście. Gdyby nie to, że POZ zapewnił ciągłość opieki, naprawdę nie wiem, co zrobiliby na przykład chorzy przewlekle, bo poradnie AOS są, w ogromnej części, zamknięte.

M.S.: Zmorą szpitali, ratowników są pacjenci, którzy kłamią. Zdarzają się tacy również w POZ? Którzy tak bardzo chcą dostać się do lekarza osobiście, że zatajają informacje o tym, że mogą mieć koronawirusa?

J.K.: Oczywiście, że są takie przypadki. One nie są liczne, ale są. Zdarzają się pacjenci, którzy robią to świadomie, ale są też tacy, którzy sami nie wiedzą, zgłaszając się do lekarza, że mogą być czy są zakażeni. Generalnie jednak ogromna większość pacjentów zachowuje się bardzo odpowiedzialnie i chętnie korzystają z teleporad. Niekiedy mówią, że czują się źle, ale wcale nie sugerują, że lekarz koniecznie musi ich przyjąć osobiście. Pacjenci, co tu kryć, też się boją kontaktu z placówkami ochrony zdrowia. Wiedzą, że lekarze, pielęgniarki są bardziej narażeni na kontakt z wirusem. Większość ludzi naprawdę myśli. Nie wszyscy, ale większość tak.

M.S.: Czego lekarze POZ oczekują w czasie epidemii, która jeszcze przecież będzie trwać – minister zdrowia mówi, że nawet rok – od NFZ, GIS, MZ?

J.K.: Przede wszystkim tego, żebyśmy mieli priorytetowy dostęp do diagnostyki, gdy zachodzi prawdopodobieństwo zakażenia koronawirusem. I żeby zostały zapewnione adekwatne środki ochrony indywidualnej w odpowiadającej potrzebom liczbie. Tylko tyle i aż tyle.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Leczenie przeciwkrzepliwe u chorych onkologicznych

Ustalenie schematu leczenia przeciwkrzepliwego jest bardzo często zagadnieniem trudnym. Wytyczne dotyczące prewencji powikłań zakrzepowo-zatorowych w przypadku migotania przedsionków czy zasady leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej wydają się jasne, w praktyce jednak, decydując o rozpoczęciu stosowania leków przeciwkrzepliwych, musimy brać pod uwagę szereg dodatkowych czynników. Ostatecznie zawsze chodzi o wyważenie potencjalnych zysków ze skutecznej prewencji/leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej oraz ryzyka powikłań krwotocznych.

Sieć zniosła geriatrię na mieliznę

Działająca od października 2017 r. sieć szpitali nie sprzyja rozwojowi
geriatrii w Polsce. Oddziały geriatryczne w większości przypadków
istnieją tylko dzięki determinacji ordynatorów i zrozumieniu dyrektorów
szpitali. O nowych chyba można tylko pomarzyć – alarmują eksperci.

Leczenie wspomagające w przewlekłym zapaleniu prostaty

Terapia przewlekłego zapalenia stercza zarówno postaci bakteryjnej, jak i niebakteryjnej to duże wyzwanie. Wynika to między innymi ze słabej penetracji antybiotyków do gruczołu krokowego, ale także z faktu utrzymywania się objawów, mimo skutecznego leczenia przeciwbakteryjnego.

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)

Kobiety w chirurgii. Równe szanse na rozwój zawodowy?

Kiedy w 1877 roku Anna Tomaszewicz, absolwentka wydziału medycyny Uniwersytetu w Zurychu wróciła do ojczyzny z dyplomem lekarza w ręku, nie spodziewała się wrogiego przyjęcia przez środowisko medyczne. Ale stało się inaczej. Uznany za wybitnego chirurga i honorowany do dzisiaj, prof. Ludwik Rydygier miał powiedzieć: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. W podobny ton uderzyła Gabriela Zapolska, uważana za jedną z pierwszych polskich feministek, która bez ogródek powiedziała: „Nie chcę kobiet lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!".




bot