SZ nr 17–25/2020
z 19 marca 2020 r.
Co z tymi płacami?
Małgorzata Solecka
Niemal 10 tysięcy złotych brutto miesięcznie zarabia przeciętny lekarz. Pielęgniarka – blisko połowę mniej, 5,3 tys. zł. Płace może nie są kosmicznie wysokie, ale w ciągu dwóch lat wzrosły, w porównaniu z innymi zawodami, i to nie tylko medycznymi, najbardziej. Co wiemy z raportu GUS na temat zarobków Polaków i co dalej z płacami w ochronie zdrowia?
2 marca Zespół Trójstronny ds. Ochrony Zdrowia miał się zapoznać się ze wstępną propozycją Ministerstwa Zdrowia i rządu dotyczącą zmian w ustawie o wynagrodzeniu minimalnym pracowników wykonujących zawody medyczne. Zmiany te minister zdrowia Łukasz Szumowski zapowiadał już w styczniu, ministerstwo ponawiało je w połowie lutego, podczas debaty sejmowej nad obywatelskim projektem ustawy o warunkach pracy w ochronie zdrowia. Spotkanie odwołano ze względu na nadzwyczajne posiedzenie Sejmu, na którym posłowie wysłuchali informacji rządu na temat zagrożenia epidemią COVID-19 oraz przyjęli ustawę w sprawie jej zapobiegania. Kiedy ministerstwo wróci do tematu?
W pierwszych dniach marca partnerzy społeczni otrzymali informację, że strona rządowa zawiesza do końca kwietnia udział we wszystkich zespołach – zarówno Zespole Trójstronnym jak i tym działającym w ramach Rady Dialogu Społecznego – ze względu na sytuację epidemiologiczną. Rozmów, przynajmniej nie będzie, choć nikt nie ma wątpliwości, że nowe regulacje dotyczące płac, są potrzebne.
To, że dziś obowiązujące nie działają, widać po lekturze opublikowanego pod koniec lutego raportu Głównego Urzędu Statystycznego na temat płac Polaków. GUS publikuje takie obszerne i całościowe raporty co dwa lata, a najnowszy jest oparty na danych z października 2018 roku. Uchwycono więc dokładnie momenty „przed” i „po” ustawie, która została uchwalona w połowie 2017 roku, ale również – „przed” i „po”, jeśli chodzi o bilateralne ustalenia między Ministerstwem Zdrowia a największymi grupami zawodowymi – lekarzami i pielęgniarkami.
Jeśli chodzi o ogólne informacje dotyczące zarobków w Polsce (w firmach zatrudniających powyżej dziewięciu pracowników, co jest ważnym zastrzeżeniem), połowa zatrudnionych pracowników w październiku 2018 roku zarabiała nie więcej niż 4094,98 zł brutto. Tzw. mediana płac wynosi więc netto ok. 2919,54 zł (w ciągu dwóch lat zwiększyła się o 584 zł brutto, czyli 407,5 zł netto).
W tym samym okresie przeciętne wynagrodzenie brutto wzrosło z 4346,76 zł do 5003,78 zł. Z kolei dominanta, czyli wynagrodzenie wypłacane najczęściej, wynosiła jesienią 2018 roku 2379,66 zł brutto, czyli ok. 1765 zł netto. GUS poinformował również, że w ciągu dwóch lat płace wzrosły we wszystkich grupach zawodowych. Największy przyrost odnotowali lekarze (36 proc.), lekarze dentyści (30,1 proc.), położne (29,9 proc.), operatorzy maszyn i urządzeń górniczych (29,6 proc.) oraz pielęgniarki (29,3 proc.). Dla porównania – płaca minimalna wzrosła o 13,5 proc. – z 1850 zł do 2100 zł brutto.
Lekarze, których średnie zarobki wynoszą 9,9 tys. zł, na liście płac Polaków znajdują się dopiero na czwartym miejscu – jednak jeśli chodzi o dynamikę wzrostu wynagrodzeń, zyskali najwięcej. I to właśnie te dane – bardziej niż informacje o kwotach, jakie otrzymują poszczególne zawody medyczne, mogą wpłynąć na kierunek zmian w ustawie o wynagrodzeniach minimalnych. A raczej – wzmocnić kierunek już zapowiadany, bo i ministerstwo i partnerzy społeczni (czyli związki zawodowe) chcą traktować priorytetowo te grupy, którym ustawa w praktyce benefitów nie przyniosła.
Więcej niż przeciętny wzrost płac oprócz lekarzy, lekarzy dentystów, pielęgniarek i położnych zanotowali jedynie ratownicy medyczni (ta grupa zawodowa również wywalczyła podwyżki bezpośrednio z ministrem zdrowia). Według GUS zarobki specjalistów ds. ratownictwa medycznego w ciągu dwóch lat zwiększyły się o 24 proc.
Raport GUS wzmacnia powszechne – wśród innych grup zawodowych w ochronie zdrowia – przekonanie, że lekarze, pielęgniarki i ratownicy „swoje już wyszarpali”.
A co z innymi zawodami? W ciągu dwóch lat przeciętne wynagrodzenie diagnostów laboratoryjnych, czyli jednej z grup, która najmocniej upomina się o zmiany w ustawie o wynagrodzeniach minimalnych pracowników wykonujących zawody medyczne, wzrosło o 11,8 proc. (z 4,9 tys. zł do 5,5 tys. zł). Z kolei w niezwykle pojemnej kategorii „inni specjaliści ochrony zdrowia” płace w ciągu dwóch lat wzrosły zaledwie o 10 proc. W pozostałych zawodach medycznych, przeanalizowanych przez GUS, (farmaceuci, dietetycy, technicy medyczni) dynamika wzrostu wynagrodzeń wynosiła między 11–15 proc., czyli znacząco mniej niż w przypadku grup potraktowanych przez resort zdrowia odrębnie. Podstawowy wniosek: ustawa o minimalnych wynagrodzeniach nie spowodowała, że płace w tym sektorze zaczęły rosnąć szybciej w stosunku do innych gałęzi gospodarki. Przeciwnie – niektóre zawody, i to również takie, w których wymagane są stosunkowo wysokie kwalifikacje, odnotowały wzrost płacy na poziomie niższym niż wzrosło minimalne wynagrodzenie!
Oczywiście raport GUS nie daje całego obrazu sytuacji – ten, zapewne, przybliżą dane, jakie Ministerstwo Zdrowia zbiera w placówkach. Związkowcy podkreślają, że w każdej grupie zawodowej są ogromne różnice – nie tylko wynikające z wieku (czyli, również, doświadczenia), ale przede wszystkim – miejsca pracy. Lekarz tej samej specjalizacji, ze zbliżonym stażem zawodowym w jednym szpitalu może zarobić kilkadziesiąt tysięcy złotych, w innym – kilkanaście tysięcy. Lub mniej.
Ministerstwo Zdrowia coraz poważniej rozważa więc ustalenie nie tylko siatki płac minimalnych, ale również określenia maksymalnego poziomu wynagrodzeń w publicznym systemie. Trzy lata temu – gdy procedowano pierwszą wersję projektu ustawy, ówczesny minister zdrowia zarzekał się, że takich planów resort nie ma. Teraz minister wprost mówi o perspektywie zawarcia ponadzakładowego układu zbiorowego dla pracowników podmiotów leczniczych, którego częścią miałaby być siatka płac – tych minimalnych i tych maksymalnych.
Czy będzie z tego rewolucja?
Podczas pierwszego czytania obywatelskiego projektu ustawy o warunkach pracy w ochronie zdrowia (projektu z 2017 roku, pod którym Porozumienie Zawodów Medycznych zebrało ćwierć miliona podpisów, a nad którym Sejm poprzedniej kadencji nie ukończył pracy, w związku z czym procedowanie musiało zacząć się od nowa) Tomasz Dybek, przedstawiciel wnioskodawców, stwierdził wprost, że rząd nie traktuje sprawiedliwie wszystkich grup zawodowych w obszarze ochrony zdrowia, bo znaczące podwyżki udało się wywalczyć jedynie pielęgniarkom i lekarzom. Pielęgniarki zarabiają w tej chwili 3–4 tys. zł, podczas gdy zarobki fizjoterapeutów – a więc również pracowników z wyższym wykształceniem – których w kraju jest około 65 tys., na rękę wynoszą przeciętnie 2,1 tys. zł. – To głodowe wynagrodzenia – mówił. – To zawód zaufania publicznego, który ratuje ludziom życie, pracuje się po 12–14 godzin. Popracujcie państwo tyle! – mówił do posłów.
Według Tomasza Dybka resort zdrowia, co prawda, zaprasza partnerów społecznych do rozmów, ale prowadzone są one w sposób, który nie prowadzi do konkluzji i decyzji. – Sami państwo podkreślają, że wiele rozmawiamy. Jesteśmy aktywni w dialogu społecznym – mówiła wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko. – Minister Szumowski spotkał się zarówno z przedstawicielami zawodów medycznych, jak i z pracodawcami. Zlecił szefom oddziałów Narodowego Funduszu Zdrowia, by rozmawiali z zarządzającymi szpitalami, w celu zadbania o wynagrodzenia dla pracowników. Niestety część pracodawców do tej pory nie zrealizowała tego przyrzeczenia – przyznała.
Projekt obywatelski to przede wszystkim wskaźniki – znacznie wyższe niż te, które przewiduje ustawa o minimalnych wynagrodzeniach pracowników medycznych – do wyliczania minimalnych płac. – Te wskaźniki są zgodne z wykształceniem pracowników w służbie zdrowia – od techników do lekarzy – podkreślał w czasie dyskusji Rajmund Miller (KO). Lekarze mieliby – gdyby projekt obywatelski „stał się ciałem” zarabiać od jednej (stażyści) do trzech (specjaliści) średnich krajowych. Na dwie średnie krajowe mogłyby liczyć pielęgniarki oraz inni pracownicy medyczni z wyższym wykształceniem i specjalizacją. Przyjęcie ustawy, mówili posłowie opozycji, skończyłoby z prowizorką, jaka w tej chwili panuje w płacach. Z polityką gaszenia pożarów. – A to ratownicy, a to pielęgniarki, fizjoterapeuci. Minister doraźnie łatał, cerował – krytykowali.
Tymczasem rząd zapowiada – przynajmniej na krótszą metę – ponowną rewizję wskaźników. – Po co mówić o wskaźnikach, skoro projekt jest gotowy? – pytał Tomasz Dybek, który wystąpienie wiceminister zdrowia określił krótko: – Bajka, bajka, propaganda. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością.
Najlepiej zarabiają lekarze (mężczyźni)
w średnim wieku i starsi
GUS przeanalizował przeciętne zarobki w poszczególnych zawodach z uwzględnieniem wieku i płci pracowników. W przypadku lekarzy, najmniej zarabiają najmłodsi, do 24. roku życia – niecałe 2950 złotych (stażyści). Przeciętne wynagrodzenie lekarzy w przedziale 25–34 lata wynosi jednak już ponad 7 tysięcy złotych, a w przedziale 35–44 lata – 11,3 tys. zł. Zarobki powyżej 11 tys. zł utrzymują się aż do 64. roku życia. Lekarze powyżej 65. roku życia zarabiają niewiele mniej, bo 10,9 tys. zł. We wszystkich grupach wiekowych mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety – największe różnice, około tysiąca złotych, występują w przedziałach wiekowych 45–54 i 55–59 lat. Lekarze (mężczyźni) zarabiają znacznie powyżej 12 tysięcy złotych! Zarobki lekarzy dentystów są znacząco niższe od zarobków lekarzy (poza stażystami). W wieku 25–34 lata dentyści zarabiają nie więcej niż 4 tysiące złotych, w żadnej grupie wiekowej średnie zarobki nie przekraczają 7,5 tysiąca złotych brutto. Najbliżej tej granicy, ponad 7,2 tys. zł, zarabiają lekarze dentyści w wieku 35–44 lata. W przeciwieństwie do lekarzy, w grupie lekarzy dentystów więcej – i to znacząco więcej – zarabiają kobiety. Skąd ta różnica? GUS w raporcie uwzględnia tylko podmioty zatrudniające więcej niż 9 pracowników. Ogromna część lekarzy dentystów świadczy usługi zdrowotne w małych podmiotach, w tym we własnych gabinetach.
Płace nie wzrosną bez nakładów
Do Komisji Zdrowia w połowie lutego trafił nie tylko obywatelski projekt o warunkach pracy w ochronie zdrowia, ale również obywatelski projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach, zwiększający nakłady do 6,8 proc. (również z 2017 roku). – 6,8 proc. to jest minimum, które musi dane państwo mieć, żeby ochrona zdrowia mogła normalnie funkcjonować – mówił przedstawiciel wnioskodawców, Tomasz Dybek, wskazując na konsekwencje niskich nakładów: zamykanie oddziałów, kolejki do lekarzy, rehabilitacji, logopedów.
Rząd i posłowie PiS zgodnie twierdzili, że materia również tego projektu została wyczerpana, bo od dwóch lat mamy do czynienia z bezprecedensowym wzrostem nakładów publicznych na zdrowie. – Rządowe rozwiązania to niespotykany w przeszłości wzrost nakładów na ochronę zdrowia i nie jest to żadna propaganda, tylko fakty. Otóż żaden wcześniejszy rząd, żadna partia wcześniej – poza chlubnym wyjątkiem projektu autorstwa prof. Religi, którego to projektu ani Platforma Obywatelska, ani PSL nie chciały kontynuować – powtórzę raz jeszcze: żaden wcześniejszy rząd nie wziął na siebie odpowiedzialności za regularne, stałe, progresywne, bez względu na koniunkturę gospodarczą coroczne podnoszenie wydatków na ochronę zdrowia – podkreślała Violetta Porowska. – Biorąc pod uwagę, że ubiegłoroczne nakłady sięgnęły 5,25 proc. PKB, a w tym roku zanotujemy kolejny wzrost, to pułap 6 proc. PKB osiągniemy wcześniej niż w zakładanym 2024 r. (…) Trzeba mieć wielce złą wolę, by nie zauważyć tych historycznie wielkich nakładów.
– Pani poseł mówiła o wielkich nakładach na ochronę zdrowia. I rzeczywiście przychody w związku z wprowadzeniem sieci szpitali, dla naszych szpitali, które są w sieci, wzrosły z roku 2017 na 2018 o 13 proc., ale koszty wzrosły o 17 proc. Szpitale się zadłużają, zwłaszcza szpitale powiatowe, i kwartalnie te długi narastają, nawet po kilkaset milionów – mówił z kolei Marek Hok (KO), podkreślając, że wzrost nakładów finansowany jest w stu procentach z wyższych przychodów ze składki. – Nie ma natomiast zapowiedzianych dodatkowych transferów z budżetu do NFZ, a jeśli są, to mikroskopijne.
– Od przedstawienia planów Ministerstwa Zdrowia na posiedzeniu komisji odnoszę wrażenie, że ta kadencja też będzie wypełniona pustosłowiem, bo cel Prawa i Sprawiedliwości de facto pozostał taki sam: utrzymać realne nakłady na ochronę zdrowia na tym samym poziomie względem PKB. Od lat oscylujemy wokół 4,5–4,7 proc. PKB na ochronę zdrowia. Średnia w krajach OECD to 6,7 proc. Więcej, postanowiliście kłamać w tej sprawie, przyjmując kreatywny sposób obliczania nakładów na zdrowie – mówiła Marcelina Zawisza (Lewica). – W żywe oczy okłamujecie pacjentki i pacjentów, personel ochrony zdrowia, chorych i umierających.
– Opieka zdrowotna w Polsce choruje na brak pieniędzy. To pierwsza i najważniejsza przyczyna kolejnych dolegliwości systemu ochrony zdrowia w naszym kraju. Słaba efektywność leczenia, brak dostępnych świadczeń, brak lekarzy i pielęgniarek, a w konsekwencji złe zarządzanie, które dopełnia czary goryczy – wtórował Dariusz Klimczak (PSL-Kukiz’15).
Najpopularniejsze artykuły