Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 81–100/2022
z 24 listopada 2022 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Choroby rzadkie:

Rodzice mają prawo się bać

Katarzyna Cichosz

Z profesorem Robertem Śmiglem, pediatrą, genetykiem klinicznym, pediatrą metabolicznym zajmującym się głównie chorobami rzadkimi rozmawia Katarzyna Cichosz.



Katarzyna Cichosz: W Polsce mamy około 3 mln osób z chorobami rzadkimi, z czego 80 procent to dzieci. Choroby rzadkie są ciężkie, przewlekłe, zagrażają życiu i zdrowiu. Ilu takich pacjentów ma Pan pod opieką?

Robert Śmigiel: Trudno określić, bo lekarze zajmujący się konkretną dziedziną medycyny nie liczą swoich pacjentów, ale mogę powiedzieć, że miesięcznie przez mój gabinet przechodzi około 200 dzieci. W ciągu miesiąca wizyty się nie powtarzają, natomiast w ciągu roku tak. W Niemczech na 1000 mieszkańców przypada czterech lekarzy, w Polsce 2,1 lekarza, natomiast gdy chodzi o pacjentów z chorobami rzadkimi, mamy jednego lekarza na około 10 tysięcy chorych. Jesteśmy mocno przeciążeni.

Nie ma takiej specjalności jak lekarz chorób rzadkich. Jako pediatrzy metaboliczni i genetycy kliniczni zajmujemy się głównie dziećmi z chorobami rzadkimi powiązanymi z zaburzeniem rozwoju poznawczego, z niepełnosprawnością sprzężoną. Choroby rzadkie, którymi chętnie się dzielimy z innymi specjalistami, dotyczą także poszczególnych narządów.

K.C.: Czy może Pan opisać drogę rodziców od zauważenia „dziwnych” objawów u dziecka do momentu, gdy trafiają do specjalisty?

R.Ś.: Proces diagnostyczny jest rzeczywiście bardzo długi, nie dotyczy to tylko Polski. Opracowania ze Stanów Zjednoczonych i innych krajów europejskich pokazują, że zdiagnozowanie choroby rzadkiej u pacjenta zajmuje medycynie średnio kilka lat.

Mając na uwadze postęp w technice molekularnej, jesteśmy w stanie bardzo wcześnie zidentyfikować chorobę rzadką związaną z wieloma różnymi problemami rozwojowymi. Pomagają nam także testy przesiewowe wykonywane jeszcze u zdrowych noworodków albo w grupach wysokiego ryzyka.

Natomiast realia w Polsce są trudniejsze – sami rodzice posługują się określeniem „odyseja diagnostyczna”. Nie jest tak, że są kierowani do specjalistów przez pediatrów czy lekarzy pierwszego kontaktu, tylko rodzice sami ich szukają. Ta „odyseja” ma również odpowiednik anglojęzyczny. Jednak różnica między Polską a innymi krajami rozwiniętymi jest taka, że u nas wygląda ona wciąż tak samo, a tam następuje znaczna poprawa. W Europie Zachodniej zarządzający instytucjami medycznymi rozumieją potrzebę skoordynowanej opieki i szybkiego wykorzystania wysokoprzepustowych badań diagnostycznych.

Na przyjęcie pacjenta, który przyjeżdża do Wrocławia na wizytę z odległego miejsca w Polsce, mam wyznaczone 30–40 minut. Nie jestem w stanie fizycznie wygospodarować więcej czasu, bo mam wielu pacjentów, także inne obowiązki. Jest to dla mnie bardzo trudny problem. Chciałbym, żeby tak nie było.

K.C.: Dlaczego rodzice nie mają wsparcia w lokalnych ośrodkach akademickich?

R.Ś.: Zależy to od kilku czynników. Genetyka, która jest podłożem prawie 80 procent wszystkich chorób rzadkich, to dziedzina relatywnie nowa i rzadko jest pierwszym wyborem młodych lekarzy.

Druga rzecz to dostępność szerokoprzepustowych badań genetycznych oraz metabolicznych: utrudniony dostęp to kolejny powód wędrówek rodziców. Wspomniane badania można wykonać tylko w miastach akademickich w Polsce, które oferują takie wysokospecjalistyczne usługi. Nie bez znaczenia jest też wysoka cena badań i brak refundacji z NFZ droższych procedur.

Następny powód to brak skoordynowanej opieki. Pediatria w Polsce jest niestety bardzo niedofinansowana. Dzieci z chorobami rzadkimi wymagają opieki wielu specjalistów, ponieważ tych lekarzy nie ma w jednym szpitalu, małych pacjentów trzeba odsyłać. Rodzice przyjeżdżający z klinik w Europie Zachodniej mówią, że w pół dnia w jednym miejscu konsultowało ich kilku specjalistów.

K.C.: Otrzymał Pan m.in. nagrodę im. prof. Zbigniewa Religi „Wyjątkowy Lekarz”, a rodzice chorych dzieci po rozmowie z Panem mówią: Nareszcie ktoś nas zrozumiał. Co Pan odpowiada rodzicom pytającym, Dlaczego nas to spotkało?

R.Ś.: W 90 procentach chorób rzadkich brak jest leczenia przyczynowego, czyli po zdiagnozowaniu choroby nie można zastosować terapii, która w sposób jednoznaczny zatrzymałaby chorobę. Nie potrafimy tych chorób wyleczyć. To zresztą częsty zarzut ze strony kolegów mówiących: po co diagnoza, przecież nic nie zrobisz – w takim znaczeniu, że niczego nie odwrócisz. Czy to znaczy, że mamy zostawić te dzieci i rodziny bez żadnej odpowiedzi?

K.C.: Jak zaczyna Pan taką rozmowę?

R.Ś.: Tłumacząc rodzicom, dlaczego urodziło się dziecko z wadą genetyczną, mówię o procesie powstania życia. Staram się używać prostych słów i porównań, bo jak w ciągu pół godziny rodzicom z różnym wykształceniem wytłumaczyć, czym są chromosomy, delecja, mutacja, jak to się dziedziczy, co to jest ekspresja. Można to powiedzieć jednym ciągiem, używając języka specjalistycznego i być z siebie zadowolonym, ale rodzice wychodząc z gabinetu, będą zupełnie zdezorientowani.

Staram się odwoływać do prostych skojarzeń: porównuję chromosomy do skarpetek – dwie skarpetki, dwa chromosomy. Badania szerokoprzepustowe chromosomów to nakładanie skarpetki na stopę, rozciągając skarpetkę widzimy czasem na dużym palcu albo na pięcie dziurę – czyli delecję. Gen porównuję do pociągu, który ma sto wagonów, a miejsca w wagonach tego pociągu to nukleotydy. Mutacja może spowodować uszkodzenie tylko jednego siedzenia albo wykolejenie wszystkich pozostałych wagonów od miejsca, gdzie występuje to uszkodzenie.

Mówię, że gdybyśmy byli muszkami owocowymi albo dżdżownicami, to może błędów w rozwoju by nie było. Ponieważ jesteśmy ludźmi, nasz organizm jest bardzo skomplikowany, pojawiają się błędy – zazwyczaj nie dlatego, że coś źle robimy. Większość rodziców czuje się winna. Mają głęboko ukryty lęk, że coś było nie tak z ich zdrowiem, podczas poczęcia, w czasie ciąży, może przed ciążą. Szukają winnych albo się bronią „to nie w mojej rodzinie” – i to też wymaga wyjaśnienia. Mówię, że proces powstawania życia jest tak bardzo złożony, że błędy prowadzące do wad rozwojowych, do chorób genetycznych zawsze były, są i będą.

Kiedy prostym językiem tłumaczę proces powstania życia, połączenia się dwóch małych komórek z połową informacji genetycznej i jak z tego wyrasta zarodek, płód, człowiek, rodzice zaczynają rozumieć, że to był przypadek. Mówię, że w kosmosie też dzieją się przypadkowe błędy.

K.C.: Czy wychodzą uspokojeni?

R.Ś.: Każdy proces przekazywania niepomyślnej informacji jest bardzo trudny. W literaturze bywa porównywany do procesu żałoby. Ze strony rodziców pojawiają się zwątpienie, niepewność, negowanie diagnozy, szok, złość, wręcz agresja, że może nastąpił jakiś błąd ludzki. Dopiero później przychodzi aktywne działanie. Po pierwszej wizycie bywa różnie. Czasami kiedy przyjmuję pacjentów w Centrum Chorób Rzadkich, asystenci opowiadają, że pacjenci po wyjściu z gabinetu siedzieli kilka minut na korytarzu i na siebie w ciszy patrzyli, próbując się z tego otrząsnąć. Inne osoby płaczą. Rzadko zdarza się, że po pierwszym spotkaniu rodzice wszystko rozumieją i są uspokojeni.

Wracając po drugiej, trzeciej konsultacji, mówią, że zdają sobie sprawę, że nie ma leczenia, które mogłoby życie dziecka odmienić, ale poprawiło się ich życie rodzinne, atmosfera, mniej tracą czasu i energii na poszukiwania, mają mniej myśli prowadzących donikąd.

K.C.: A jeśli są nosicielami choroby, jak Pan rozmawia?

R.Ś.: Ten aspekt przyrównuję do siebie. Prawdopodobnie każdy z nas jest nosicielem paru chorób recesywnych i o tym nie wie. Rodzice po takim sformułowaniu czują się lepiej. Najtrudniej znoszą to dziadkowie; biorą to bardzo do siebie. Wnuk, wnuczka jest chory dlatego, że oni są nosicielami choroby, którą przekazali swojej zdrowej córce, i teraz ona ma takie dziecko.

Wydaje się, że rodzice informację o nosicielstwie akceptują łatwiej niż chorobę dziecka. Trudniej bywa z podejmowaniem kolejnych prób prokreacji, jeżeli oboje są nosicielami tej samej choroby. Czasami czuję albo oni sami przyznają, że nie chcą jeszcze o tym rozmawiać, że jest jeszcze za wcześnie. Odpowiadam: porozmawiamy, jak będziecie gotowi. I zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby wam pomóc, natomiast wszelkie decyzje co do dalszych działań będą należały do was.

K.C.: Rozmawia Pan z parami chcącymi zostać rodzicami; z kobietami w ciąży wiedzącymi, że urodzą chore dziecko; z rodzicami, którym urodziło się już dziecko z rzadką chorobą. Czym te rozmowy się różnią?

R.Ś.: Mówiąc o dziecku, które już żyje, rozpoznając chorobę o bardzo ciężkim rokowaniu, musimy wyjaśnić, że zgodnie z danymi medycznymi rokowanie nie jest korzystne; że taki a taki procent dzieci umiera do tego i tego roku życia. To są bardzo trudne słowa.

Natomiast jeśli chodzi o pary planujące powiększenie rodziny, jest zupełnie inaczej – zbierają informacje, żeby dokonać właściwego wyboru. Zdarza się nawet, że takie rozmowy przebiegają w żartach, bo nie ma jeszcze problemu, rodzice tylko zastanawiają się, czy są w stanie przyjąć ryzyko.

Moim zadaniem jest zapewnienie pacjentów, że otrzymają od nas wszelką możliwą pomoc, powiedzenie im tego jest naprawdę bardzo ważne. Przestają się bać, myślą racjonalnie. W większości wypadków rodzice będący nosicielami tej samej choroby mają znacznie większe szanse na urodzenie zdrowego niż chorego dziecka. Statystyka nie jest dla nich niekorzystna. Trzeba ją tylko odwrócić: nie ryzyko urodzenia dziecka z chorobą, tylko szansa na urodzenie dziecka zdrowego jest znacznie wyższa niż dziecka z uszkodzeniem.

Natomiast rozmowy prenatalne to zupełnie inny kaliber. Zależy czy rozmawiamy tylko z ciężarną pacjentką, czy jest z nią też ojciec dziecka. To są rozmowy bardzo delikatne. Myślę, że wszyscy, którzy je prowadzą, czują ten ciężar. Czasami dzielimy informację. To zupełnie inna sytuacja niż kiedy dziecko jest już na świecie, jest chore, ale możemy je pogłaskać, powiedzieć po imieniu.

Nauczyłem się od gigantów dysmorfologii, genetyki klinicznej czy pediatrii metabolicznej, żeby badając dziecko, nie mówić: „O, tutaj jest wyrośle, tutaj zmarszczka, tam dodatkowy palec”, tylko: „O, jakie ładne rączki, jakie śliczne uszy, jakie długie rzęsy”. Oczywiście my widzimy te inności, które nie stanowią urody dziecka, ale podkreślamy to, co jest ładne albo jest potencjałem dziecka, i to też potrafi rozładować atmosferę.

Rozmowy prenatalne nie dają tej możliwości. Wiemy, jak bardzo stan kliniczny ciężarnej matki wpływa na płód. Mówimy, żeby nie brały tego bagażu tylko na siebie; mówimy o podzieleniu się odpowiedzialnością za przyjmowanie informacji z ojcem dziecka. Nie zawsze niestety się udaje, często partnerów nie ma w gabinecie, czasami nawet siedzą na zewnątrz, ale nie wchodzą do środka. Jak tylko się o tym dowiadujemy, to ich zapraszamy.

K.C.: Rodzice często wspominają skandaliczne sposoby przekazywania im niepomyślnych informacji przez personel medyczny. Czy wspominają Panu o tym?

R.Ś.: Tak, a im starsi rodzice, tym zdarza się to częściej. Jako młody lekarz niejednokrotnie byłem świadkiem takich sytuacji. Widziałem, jak dobry specjalista podchodzi przy innych matkach do kobiety, która urodziła dziecko z zespołem Downa, mówi coś, czego nie da się tutaj powtórzyć, po czym odwraca się na pięcie i zostawia ją w tym szoku hormonalnym, w wielkim lęku. Pamiętam, że nie mogłem zrozumieć, jak lekarz, którego bardzo lubię, empatyczny w stosunku do własnych dzieci i wnuków – potrafi coś takiego powiedzieć.

Myślę, że jest to kwestia edukacji nas, lekarzy, jak sobie radzić z przekazywaniem trudnych informacji. Ciągle tej edukacji brakuje. Sam od wczesnych lat studenckich działałem jako wolontariusz w grupach zajmujących się osobami z niepełnosprawnością intelektualną. Pomogło mi to też lepiej rozumieć rodziców dzieci; tego nie nauczyłem się na studiach.

Rodzice mają prawo czuć lęk przed nieznanym, przed złym rokowaniem, przed niepełnosprawnością. Niejednokrotnie matki obawiają się – czy ojciec dziecka dalej ze mną będzie, jeśli się dowie, że dziecko jest niepełnosprawne? Wiemy, że ojcowie odchodzą; matki to czują. I w takich sytuacjach lekarz je zostawia z suchą informacją – to było dla mnie jako studenta tragiczne. Lekarzy nie uczono też, jak rozmawiać, jak sobie radzić ze stresem, z niepokojem; jak patrzeć w oczy pacjenta, mówiąc o takich trudnych rzeczach; jak sobie z tym poradzić po skończeniu dyżuru, po powrocie do domu. Profesjonalizm, wiedza, kompetencja, ale także takt, kultura osobista i empatia, to są zasadnicze elementy kontaktu z pacjentem i jego rodziną. Naszym zadaniem jest przede wszystkim nie potęgować lęku.

K.C.: Czy większość dzieci z chorobami rzadkimi nie przeżyje swoich rodziców?

R.Ś.: Statystyka pokazuje, że 35 procent dzieci z ciężką chorobą rzadką umiera do piątego roku życia. Młodzi dorośli umierają szybciej niż ich rówieśnicy. Jednak zmorą rodziców, o której często mówią, jest raczej strach przed sytuacją, że to dzieci ich przeżyją. Wielu cierpi, wiedząc, że trafią do domów opieki. Swoje dobre doświadczenia z pomocą instytucjonalną czerpałem ze wspólnot zamieszkania Fundacji L’Arche, która ma swoje korzenie we Francji. W kilku miastach w Polsce prowadzi ona domy, małe DPS-y o charakterze rodzinnym dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Nauczyłem się tam, że można pomagać inaczej – nie musi to być dom dla 100 osób, gdzie traci się intymność, indywidualność, a opieka nie jest spersonalizowana.

K.C.: Co daje rodzicom poczucie bezpieczeństwa i nadzieję?

R.Ś.: Choroby rzadkie w języku angielskim nazywają się orphans disorders, czyli choroby sieroce. Rodzice czują się bezpieczniej, kiedy wiedzą, że nie zostaną sami. Wiedzą, że poinformujemy ich o każdej nowej możliwości leczenia i sprawdzonej terapii, która wpłynie korzystnie na rozwój, czy poprawę kondycji dziecka.

W chorobach rzadkich obowiązuje model relacji polegający na współuczestnictwie w procesie diagnostyczno-terapeutycznym. Potrzebujemy rodziców, którzy z nami specjalistami, będą wspierali terapię dziecka; potrzebujemy ich zaangażowania. Niejedną przeszkodę potrafimy pokonać razem.

K.C.: Jak zachęca Pan studentów zawodów medycznych do pracy z ciężko chorymi dziećmi?

R.Ś.: Podczas zajęć zawsze opowiadam im o trudnych chorobach z rokowaniem niekorzystnym w okresie prenatalnym i posturodzeniowym. Jeden z moich wykładów nosi tytuł „Co się kryje za twarzą dziecka”. Dzielę się swoją fascynację aspektem medycznym genetyki i chyba to ludzi przyciąga. Staram się też pokazywać wartość każdego człowieka. Takie niosę przesłanie i taka jest moja misja.




Najpopularniejsze artykuły

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Tygrys maruder

Gdzie są powiatowe centra zdrowia? Co z lepszą dostępnością do lekarzy geriatrów? A z obietnicą, że pacjent dostanie zwrot kosztów z NFZ, jeśli nie zostanie przyjęty w poradni AOS w ciągu 60 dni? Posłowie PiS skrzętnie wykorzystali „100 dni rządu”, by zasypać Ministerstwo Zdrowia mniej lub bardziej absurdalnymi interpelacjami dotyczącymi stanu realizacji obietnic, złożonych w trakcie kampanii wyborczej. Niepomni, że ich ministrowie i prominentni posłowie w swoim czasie podkreślali, że na realizację obietnic (w zdrowiu na pewno) potrzeba kadencji lub dwóch.

Preludium i pandemiczna fuga

Rozmowa z prof. dr. hab. n. biol. Krzysztofem Pyrciem, wirusologiem, kierownikiem Pracowni Wirusologii w Małopolskim Centrum Biotechnologii Uniwersytetu  Jagiellońskiego (MCB), liderem grupy badawczej Virogenetics, działającej w ramach MCB, należącej do europejskiego konsorcjum DURABLE, które od 2023 r. zrzesza światowej klasy instytuty badań podstawowych i translacyjnych, koordynowane przez Instytut Pasteura w Paryżu. 

52 patogeny pod lupą ECDC

Jest mało prawdopodobne, aby COVID-19 był jedynym globalnym lub paneuropejskim kryzysem zdrowotnym naszego stulecia. Przewidywanie przyszłych ognisk chorób zakaźnych oraz zwiększanie zdolności w zakresie gotowości i reagowania jest konieczne. Co więcej, trendy długoterminowe, takie jak oporność na środki przeciwdrobnoustrojowe czy zmiany klimatyczne – powiązane ze wzrostem zagrożenia chorobami zakaźnymi na całym świecie i w Europie – stale rosną. A struktury demograficzne społeczeństw Europy, w szczególności starzenie się, prowadzą do większej podatności na zagrożenia zdrowotne. Wymaga to systemowego podejścia opartego na prognozowaniu, uznającego interakcję między zdrowiem ludzi i zwierząt a środowiskiem, opracowania strukturalnych, przyszłościowych rozwiązań.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

Worków z pieniędzmi nie będzie

Jeśli chodzi o nakłady, cały czas jesteśmy w ogonie krajów wysokorozwiniętych. Średnia dla OECD, jeśli chodzi o nakłady łączne, to 9 proc., w Polsce – ok. 6,5 proc. Jeśli chodzi o wydatki publiczne, w zasadzie nie przekraczamy 5 proc. – mówił podczas kongresu Patient Empowerment Jakub Szulc, były wiceminister zdrowia, w maju powołany przez minister Izabelę Leszczynę do zespołu, który ma pracować nad zmianami systemowymi.

Personalizacja szczepień przeciw grypie i strategie poprawy wyszczepialności

– W Polsce głównym problemem jest brak zainteresowania szczepieniami przeciwko grypie. Debata na temat rodzaju szczepionek przeciw grypie i ich porównywanie to temat drugo- planowy. Zwłaszcza że intensywne promowanie nowych preparatów może osłabiać zaufanie do tych już dostępnych – uważa Paweł Grzesiowski, Główny Inspektor Sanitarny. Prof. Robert Flisiak, powołany przez ministrę zdrowia Izabelę Leszczynę na szefa zespołu do spraw monitorowania i oceny zagrożeń związanych z chorobami zakaźnymi, wskazuje, że najważniejsza jest dziś poprawa poziomu wyszczepialności poprzez identyfikację i wdrażanie odpowiednich strategii i kierunków działań.

Misja Rak Płuca

Rak płuca zajmuje pierwsze miejsce pod względem zachoro- walności i umieralności na nowotwory złośliwe na świecie. Także w Polsce jest główną przyczyną zgonów z powodu chorób nowotworowych. W czerwcu tego roku Polska Grupa Raka Płuca we współpracy z ponad 10 towarzystwami naukowymi i organizacjami pacjentów działającymi w obszarze medycyny rodzinnej, diagnostyki, chirurgii i onkologii, powołała MISJĘ RAK PŁUCA 2024–2034. Celem działania ma być poprawa efektów opieki nad pacjentami z rakiem płuca.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Brytyjska służba zdrowia dynamicznie rozwija „wirtualne oddziały szpitalne”

Zapewniają one opiekę na poziomie szpitala, ale prowadzoną w przyjaznym otoczeniu – w domu pacjenta. W tym środowisku pacjenci lepiej dochodzą do zdrowia, rzadziej wracają do szpitala, a przede wszystkim to tańsza forma leczenia niż standardowa hospitalizacja. W Wielkiej Brytanii mają już ponad 12 tys. wirtualnych łóżek, a planowanych jest kolejnych 15 tys.

Pigułka dzień po, czyli w oczekiwaniu na zmianę

Już w pierwszych tygodniach urzędowania minister zdrowia Izabela Leszczyna ogłosiła program „Bezpieczna, świadoma ja”, czyli – pakiet rozwiązań dla kobiet, związanych przede wszystkim ze zdrowiem prokreacyjnym. Po kilku miesiącach można byłoby już zacząć stawiać pytania o stan realizacji… gdyby było o co pytać.

Klimat stawia nowe wyzwania zdrowotne

Globalna zmiana klimatu stała się jednym z najbardziej widocznych problemów środowiskowych XXI wieku. Od zdjęć niedźwiedzi polarnych przyczepionych do topniejących kier lodowych na Alasce po wyschnięte i popękane pola uprawne rozciągające się aż po horyzont w Afryce – obrazy ekologicznych skutków zmian klimatycznych stały się częścią naszej wspólnej świadomości. Rzadko jednak skutki zmian klimatycznych są wyrażane w kategoriach rzeczywistych i potencjalnych kosztów życia i cierpienia ludzkiego.

Kamica żółciowa – przyczyny, objawy i leczenie

Kamica żółciowa to schorzenie, które dotyka około 20% populacji. Jest to najczęstsza przyczyna hospitalizacji związanych z układem pokarmowym. Charakteryzuje się występowaniem złogów w pęcherzyku żółciowym lub drogach żółciowych. Niektórzy pacjenci nie doświadczają żadnych objawów, inni cierpią z powodu ataku kolki żółciowej i innych powikłań.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Dobra polisa na życie — na co zwrócić uwagę?

Ubezpieczenie na życie to zabezpieczenie finansowe w trudnych chwilach. Zapewnia wsparcie w przypadku nieszczęśliwego wypadku lub śmierci ubezpieczonego. Aby polisa dobrze spełniała swoją funkcję i gwarantowała pomoc, niezbędne jest gruntowne sprawdzenie jej warunków. Jeśli chcesz wiedzieć, na czym dokładnie powinieneś się skupić — przeczytaj ten tekst!

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.




bot