Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 81–100/2022
z 24 listopada 2022 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Awantura o finansowanie

Małgorzata Solecka

Wycofanie się budżetu państwa z finansowania świadczeń zdrowotnych minister zdrowia nazywa techniczną zmianą, na którą – dzięki pandemii, a konkretnie temu, że w ciągu dwóch lat budżet państwa dokładał do leczenia, jest przestrzeń finansowa w postaci poduszki finansowej, czyli kilkunastu miliardów złotych. Którą to poduszkę notabene ten sam minister chce rozpruć, bo pieniądze okazują się potrzebne w Funduszu Przeciwdziałania COVID-19.



Taka pigułka może wydawać się niestrawna – ale każde słowo tego skrótu jest prawdziwe. Trudno się dziwić, że od końca września, kiedy opublikowane zostały założenia projektu nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty oraz niektórych innych ustaw [to w ramach tej nowelizacji ma się dokonać zmiana i finansowanie ratownictwa medycznego (!), szczepień ochronnych (!), programu leczenia hemofilii i HIV/AIDS, leków dla seniorów i kobiet w ciąży oraz procedur wysokospecjalistycznych ma przejść jednym ruchem do Narodowego Funduszu Zdrowia] duża część ekspertów – mniej lub bardziej przychylnych rządowi i Ministerstwu Zdrowia – dosłownie przeciera oczy ze zdumienia i zastanawia się, w jaki sposób zmuszono ministra zdrowia, by nie tylko wyraził zgodę na taką decyzję, ale ją wręcz autoryzował – bo projekt jest przygotowywany właśnie w resorcie zdrowia.

Zdumienie jest tym większe, że ta sama nowelizacja zwalnia budżet państwa z obowiązku odprowadzania składek za tych, którzy nie mają innego tytułu do ubezpieczenia. I przewiduje, last but not least, że fundusz zapasowy, na którym jest po dwóch latach pandemii 16 mld zł „zaskórniaków” ze składek ubezpieczonych (w tym dziesięć miliardów złotych niedowykonań świadczeń zdrowotnych) ma dokonać jednorazowej płatności do Funduszu Przeciwdziałania COVID-19. Na, jak zapewnia Ministerstwo Zdrowia, zakup szczepionek przeciw COVID-19 oraz utrzymanie covidowej infolinii. Problem z Funduszem Przeciwdziałania COVID-19 jest jednak taki, że parlament nie ma nad nim praktycznie żadnej kontroli.

To jeden z poważnych, wręcz kluczowych problemów systemu finansów publicznych, również systemu ochrony zdrowia: reforma, przeprowadzona w czasach rządu Jerzego Buzka, obejmująca i administrację, i finanse samorządów, i finanse publiczne, już dawno została przekreślona, ale w tej chwili jest dosłownie wdeptywana w ziemię. Gdy na początku października, sejm debatował nad projektami ustaw budżetowych, opozycja nie zostawiła na rządzie Zjednoczonej Prawicy suchej nitki, wypominając mnożenie specjalnych funduszy, czyli de facto wyprowadzanie pieniędzy publicznych poza kontrolę parlamentu. Oczywiście nie o samą kontrolę tu chodzi, ale również o ukrywanie rozmiarów długu publicznego – Polska jest, między innymi przez to, coraz mniej wiarygodna dla inwestorów, nasze obligacje stają się, powoli, ale nieuchronnie, coraz wyżej oprocentowane, a mimo to nikt ich nie chce. Scenariusz grecki jeszcze nigdy w ostatnim trzydziestoleciu nie był tak bliski realizacji. Przyznał to zresztą sam rząd, umieszczając w jednym z projektów budżetowych zastrzeżenie, bardzo mocno uwarunkowane tym, że Polska w pewnych okolicznościach mogłaby zostać uznana za niewypłacalną.

To zresztą jedno z pytań, jakie w tej sprawie po prostu muszą paść. Skoro sytuacja ekonomiczna jest niepewna, na horyzoncie majaczy może nie widmo bankructwa, ale zawirowań na pewno, może nie recesja, ale spowolnienie gospodarcze, którego skali przełożenia na rynek pracy, a więc również wpływy ze składek zdrowotnych na razie nie znamy – dlaczego w sprawie pieniędzy na zdrowie nie tyle rząd, co minister zdrowia i płatnik zdają się tryskać optymizmem? Pytała o to, między innymi, Anna Rulkiewicz, prezes Grupy LUX MED, podczas 18. Forum Rynku Zdrowia (24–25 października), reagując na deklaracje prezesa NFZ Filipa Nowaka, które można streścić w jednym krótkim: – Damy radę.

– Eksperci podnoszą niepotrzebne larum na polityczne zawołanie – przekonuje minister zdrowia Adam Niedzielski. Trochę pechowo wywiad, w którym padło to stwierdzenie, nagrany w połowie miesiąca, został wyemitowany w całości na inaugurację Forum Rynku Zdrowia dosłownie trzy dni po tym, jak głos w sprawie „skoku na kasę NFZ” – bo tak potocznie jest nazywana „techniczna operacja” – zabrały, wspólnie i solidarnie, wszystkie organizacje pracodawców i pracowników, uczestniczące w pracach Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia. Pod dokumentem, który wprost wzywa rząd do wycofania się z decyzji i przypomina ministrom o obowiązku przeprowadzania konsultacji publicznych tak doniosłych projektów (ten ma nie podlegać żadnym konsultacjom, nawet skróconym), podpisała się również Maria Ochman, szefowa NSZZ Solidarność Ochrony Zdrowia. Osoba, której raczej nie można zarzucić, że ulega wpływom opozycji i jest na jej polityczne zawołanie.

Równie jednoznacznie w sprawie głos zabrała dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, wiceprzewodnicząca Rady NFZ i ekspertka, która od lat ściśle współpracuje z resortem zdrowia. – Pomysł, by NFZ przejął finansowanie zadań, za które w tej chwili płaci budżet państwa, uważam za sprzeczny z interesem publicznym i interesem każdego pacjenta – powiedziała w połowie października, zastrzegając, że trudno jej uwierzyć, by pomysł takich zmian mógł powstać w resorcie zdrowia. Powód jest oczywisty – nawet jeśli koszty przesunięcia miałyby wynieść „tylko” sześć miliardów złotych, jak szacuje Adam Niedzielski, a nie dwa razy więcej (szacunki Federacji Pracodawców Polskich), to nadal nie są małe kwoty. I nawet jeśli przyjąć, że pewnych przesunięć można byłoby dokonać – na przykład w zakresie procedur wysokospecjalistycznych czy programów lekowych, bo takie decyzje zapadały już wcześniej, skala przedsięwzięcia jest bezprecedensowa. Bezprecedensowe są też okoliczności. Z jednej strony – prawdopodobny scenariusz pogorszenia koniunktury gospodarczej. Z drugiej – wiszący nad nami dług zdrowotny, który – jeśli chcemy odwrócić niekorzystny trend skracania średniej długości życia – musimy zacząć szybko spłacać. To będzie możliwe tylko wtedy, gdy w odczuwalny sposób poprawi się dostępność do świadczeń zdrowotnych, w tym przede wszystkim do opieki ambulatoryjnej, zarówno w zakresie diagnostyki, jak i wizyt specjalistycznych. Nie osiągniemy tego bez znacznie większych nakładów na AOS i POZ – i choć w planie finansowym na 2023 rok ten pierwszy segment systemu został wyraźnie doceniony, trudno oprzeć się wrażeniu, że płatnik i resort zdrowia szuka oszczędności w POZ, którą jednocześnie – deklaratywnie – ogłasza „fundamentem systemu”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że rząd albo próbuje zrównoważyć przyszłoroczny budżet, szukając oszczędności, albo potrzebuje dodatkowych „zaskórniaków”, które będzie mógł uruchomić w roku wyborczym i dostrzegł szansę w wydatkach na zdrowie. Całkiem możliwe, że od tygodni „podgotowkę” robił pod to podczas weekendowych spotkań prezes PiS Jarosław Kaczyński, który konsekwentnie powtarzał, że wydatki na zdrowie wzrosły w ciągu siedmiu lat dwukrotnie, a zdarzyło mu się też raz czy dwa powiedzieć, że na ochronę zdrowia „wydajemy już przecież 6 procent PKB”, co stanowi, znów cytat, „dobry europejski poziom”.

Nigdy dość prostowania kłamstw. Fakt, że w 2015 roku publiczne wydatki bieżące na zdrowie wynosiły 78 mld zł, a w przyszłym roku w planie finansowym NFZ przekraczają 136 mld zł, nie oznacza, że „przeznaczamy dwukrotnie więcej pieniędzy” – bo te 136 mld zł są niewiele więcej warte niż 78 mld zł sprzed siedmiu lat. Można za nie kupić praktycznie tyle samo świadczeń zdrowotnych. Kumuluje się w tym wzroście z jednej strony inflacja, z drugiej wzrost polskiego PKB, wzrost poziomu zamożności, wzrost płac, wzrost kosztów funkcjonowania. Wreszcie – wcale niepośledni udział ma postęp medyczny i fakt, że mamy do dyspozycji coraz nowsze i droższe technologie, które wypierają starsze – mniej skuteczne, choć tańsze. Według danych GUS z Narodowego Rachunku Zdrowia udział wydatków publicznych w wydatkach na zdrowie ogółem wyniósł w 2021 roku… 4,9 proc. PKB. I był o niespełna 0,4 punktu procentowego wyższy niż w 2015 roku. Nie ma żadnego podwojenia. A 6 proc. PKB to zabieg godny bohatera kreskówki z lat 70. (starsi pamiętają, młodsi mogą wyguglać) – to, o czym chłopiec zamarzył, materializowało się za pomocą czarodziejskiego ołówka. W tej roli wystąpiła ustawa najpierw 6, a potem 7 proc. PKB na zdrowie, a konkretnie metodologia N-2, odnosząca bieżące wydatki na zdrowie do PKB sprzed dwóch lat. W warunkach wysokiego, a nawet umiarkowanego wzrostu gospodarczego zapisy ustawowe realizowały się „same”, zaangażowanie innych niż składki zdrowotne funduszy utrzymywało się na stałym poziomie, a ewentualne braki ministerstwo planowało uzupełnić, wliczając do katalogu wydatków bieżących choćby pieniądze na inwestycje, również ze źródeł europejskich. Kreatywność decydentów, podobnie jak fantazja bohatera kultowej przed pół wiekiem bajki, nie zna przecież limitów.

Kreatywność, ale nie tylko. Rzecz po imieniu nazwał prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, mówiąc o  „cynicznych” i „bezczelnych” posunięciach rządu. – Nie kupujemy tłumaczeń rządu o technicznej zmianie w finansach na zdrowie – mówi Łukasz Jankowski, przypominając zawarte w lutym 2018 roku porozumienie z ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim, które zakończyło protest młodych lekarzy. I sens ustawy 6 proc. na zdrowie – w ocenie skutków regulacji pierwotnego projektu, ale też tego, który był częścią porozumienia z rezydentami, były rozpisane – rok do roku – zwiększające się transfery z budżetu państwa do Narodowego Funduszu Zdrowia. I dokładnie jak pisaliśmy od 2018 roku – z obietnic wyszło okrągłe zero. Ustawa i ścieżka dojścia do 6 proc. PKB (w formule N-2), na co zwracał uwagę już w latach 2018–2019 ówczesny prezes NFZ Andrzej Jacyna, w pełni finansowana była ze wzrostu gospodarczego i stale poprawiającej się sytuacji na rynku pracy, czyli – zwiększonej puli składek zdrowotnych. Na pytanie NFZ o wysokość dotacji przedmiotowej, wynikającej z ustawy, resort finansów konsekwentnie odpowiadał „zero złotych”. Teraz sytuację zaciemnia, dodatkowo, wysoki poziom inflacji, którego efektem jest nominalny wzrost kwot, wpływających do kasy Funduszu.

O jego skali nie omieszkał wspomnieć również prezes NFZ. – Pierwotny plan finansowy na 2022 rok przewidywał, że koszty świadczeń zdrowotnych wyniosą 107 mld zł. Będzie to, wszystko wskazuje, 129 mld zł. Pierwotny plan na 2023 rok to 136 mld zł. Choćby to pokazuje, jakie mamy rezerwy – wyliczał. Ale Filip Nowak na tym nie poprzestał. – Na ochronę zdrowia można wydać każde pieniądze. Nie mogą być one wlewane do dziurawego wiadra, z którego wszystko wycieka – stwierdził. I chyba nie przez przypadek, skoro Tomasz Latos, przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia podczas tej samej dyskusji kilkanaście minut wcześniej zastanawiał się, „czy w optymalny sposób korzystamy ze zwiększających się o kilkanaście miliardów złotych rocznie nakładów”. Wróciła retoryka sprzed dziesięciu, może nawet kilkunastu lat postrzegająca ochronę zdrowia jako „studnię bez dna” czy „dziurawe wiadro”, w której pieniądze – ile by ich nie było – giną. Problem polega na tym, że owe „ile by ich nie było”, w ujęciu odsetka PKB, praktycznie się nie zmienia, a 4,8–4,9 proc. PKB na zdrowie to o wiele za mało, żeby zapewnić jakość i bezpieczeństwo pacjenta, nawet jeśli uchwali się ustawę pod takim tytułem. I o wiele za mało, by zapewnić dostępność do świadczeń. Łukasz Jankowski podkreślał, że czas kryzysu, który rysuje się na horyzoncie, to najgorszy czas na szukanie oszczędności w zdrowiu, bo dług zdrowotny będzie szybko narastać, jeśli Polacy nie będą mogli realizować swoich potrzeb ani w systemie publicznym, ani w prywatnym, mając do wyboru – prywatną wizytę lekarską czy regulowanie koniecznych płatności.

Można też postawić tezę, że dla stabilności systemu ochrony zdrowia dużo mniejsze znaczenie będzie mieć nominalny przychód Narodowego Funduszu Zdrowia niż jego operacyjna zdolność do wydawania tych kwot bez zbędnej zwłoki. W tym kontekście wielkość funduszu zapasowego powinna budzić raczej zaniepokojenie niż zachwyt. Świadczy bowiem o tym, że Fundusz nie ma narzędzi natychmiastowego podziału środków pozostających w jego dyspozycji, opierając się na statycznych wycenach – w sytuacji dynamicznego wzrostu kosztów po stronie świadczeniodawców.

O tym, jak niedoskonałymi narzędziami dysponują NFZ i Ministerstwo Zdrowia świadczy prowadzona od lipca realizacja ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w podmiotach leczniczych – pod koniec października Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji zwróciła się do podmiotów medycznych już z drugą prośbą o przekazanie danych na temat kosztów osobowych – pierwsza taka akcja zakończyła się, mówiąc oględnie, brakiem sukcesu – na bardzo niepełnych i wadliwych danych AOTMiT oszacowała bowiem koszty realizacji ustawy. I rozpoczął się chaos. Do 23 listopada świadczeniodawcy mają tym razem przekazać dane na temat wszystkich kosztów osobowych, bez względu na formę zatrudnienia, mając do dyspozycji lepsze – jak zapewnia Agencja – narzędzie, czyli aplikację, która powinna wychwycić podstawowe błędy – jak choćby ten, że koszty osobowe są wyższe niż kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia.

Świadczeniodawcy liczą na zmiany, ale mówią jednocześnie, że koszty osobowe, czyli wynagrodzenia pracowników to niejedyny problem. 18-proc. inflacja sprawia, że tracą rację bytu postępowania przetargowe – wyłaniane w przetargach firmy kilka tygodni po zwycięstwie zgłaszają się z propozycją zmiany wartości umowy, ze względu na zmianę uwarunkowań rynkowych. Dyrektorzy stoją przed dylematem – podpisać aneks czy rozpisywać nowy przetarg. W którym – rzecz jest pewna – sytuacja się powtórzy, być może nawet w krótszym cyklu.

Jest jeszcze przynajmniej jeden czynnik, który stawia operację przesunięcia finansowania wszystkich świadczeń pod skrzydła NFZ. To zasoby organizacyjne i również kadrowe Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie tak dawno, przy okazji opiniowania planu finansowego NFZ, ale też prac nad ustawą o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia wiceprezes NFZ Bernard Waśko alarmował – a Komisja Zdrowia z pełną powagą wysłuchała jego stanowiska, obiecując wręcz interwencję u ministra finansów – że wysokość środków, jakie Fundusz może przeznaczyć na cele administracyjne, czyli 1 proc. przychodów, zwłaszcza wobec zwiększających się zadań (wtedy była mowa wyłącznie o pandemii i uchodźcach z Ukrainy) to o wiele za mało – środki te nie tylko nie pozwalają na rozwój płatnika, ale nie pozwalają na utrzymanie jego obecnych możliwości operacyjnych. Waśko podkreślał, że z Funduszu odchodzą profesjonaliści medyczni, dla których wynagrodzenia w Funduszu stanowią ułamek kwot, które mogą zarobić czy to na rynku usług zdrowotnych, czy w biznesie związanym z wyrobami medycznymi czy farmaceutykami. Odchodzą też specjaliści IT. – NFZ zawsze miał problem z pracownikami. To nie jest tak, że mamy specjalistów, którzy wyrastają jak grzyby po deszczu – przypomniała ten aspekt mająca ogromne doświadczenie w zarządzaniu Anna Rulkewicz. – Oczywiście odczuwam chęć pozyskania moich współpracowników. Staramy się podnieść wynagrodzenia w Narodowym Funduszu Zdrowia. Jest to natomiast tylko część podejmowanych działań, które mogą przynieść satysfakcję z pracy w Funduszu – odpowiadał Filip Nowak. W kuluarach żartowano, że płatnika nie stać nawet na znane z korporacji „owocowe czwartki”, dlatego Filip Nowak jako benefit wymienia „nie najgorszą atmosferę”.




Najpopularniejsze artykuły

Programy lekowe w chorobach z autoimmunizacji w praktyce klinicznej. Stan obecny i kierunki zmian – oglądaj na żywo

Tygrys maruder

Gdzie są powiatowe centra zdrowia? Co z lepszą dostępnością do lekarzy geriatrów? A z obietnicą, że pacjent dostanie zwrot kosztów z NFZ, jeśli nie zostanie przyjęty w poradni AOS w ciągu 60 dni? Posłowie PiS skrzętnie wykorzystali „100 dni rządu”, by zasypać Ministerstwo Zdrowia mniej lub bardziej absurdalnymi interpelacjami dotyczącymi stanu realizacji obietnic, złożonych w trakcie kampanii wyborczej. Niepomni, że ich ministrowie i prominentni posłowie w swoim czasie podkreślali, że na realizację obietnic (w zdrowiu na pewno) potrzeba kadencji lub dwóch.

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

VIII Kongres Patient Empowerment

Zdrowie jest najważniejsze, ale patrząc zarówno na indywidualne decyzje, jakie podejmują Polacy, jak i te zapadające na szczeblu rządowym, praktyka rozmija się z ideą – mówili uczestnicy kongresu Patient Empowerment (14–15 maja, Warszawa).

Leki przeciwpsychotyczne – ryzyko dla pacjentów z demencją

Obecne zastrzeżenia dotyczące leczenia behawioralnych i psychologicznych objawów demencji za pomocą leków przeciwpsychotycznych opierają się na dowodach zwiększonego ryzyka udaru mózgu i zgonu. Dowody dotyczące innych niekorzystnych skutków są mniej jednoznaczne lub bardziej ograniczone wśród osób z demencją. Pomimo obaw dotyczących bezpieczeństwa, leki przeciwpsychotyczne są nadal często przepisywane w celu leczenia behawioralnych i psychologicznych objawów demencji.

Worków z pieniędzmi nie będzie

Jeśli chodzi o nakłady, cały czas jesteśmy w ogonie krajów wysokorozwiniętych. Średnia dla OECD, jeśli chodzi o nakłady łączne, to 9 proc., w Polsce – ok. 6,5 proc. Jeśli chodzi o wydatki publiczne, w zasadzie nie przekraczamy 5 proc. – mówił podczas kongresu Patient Empowerment Jakub Szulc, były wiceminister zdrowia, w maju powołany przez minister Izabelę Leszczynę do zespołu, który ma pracować nad zmianami systemowymi.

Pacjent geriatryczny to lekoman czy ofiara?

Coraz częściej, w różnych mediach, możemy przeczytać, że seniorzy, czyli pacjenci geriatryczni, nadużywają leków. Podobno rekordzista przyjmował dziennie 40 różnych preparatów, zarówno tych zaordynowanych przez lekarzy, jak i dostępnych bez recepty. Cóż? Przecież seniorzy zazwyczaj cierpią na kilka schorzeń przewlekłych i dlatego zażywają wiele leków. Dość powszechna jest też opinia, że starsi ludzie są bardzo podatni na przekaz reklamowy i chętnie do swojego „lekospisu” wprowadzają suplementy i leki dostępne bez recepty. Ale czy za wielolekowością seniorów stoi tylko podporządkowywanie się kolejnym zaleceniom lekarskim i osobista chęć jak najdłuższego utrzymania się w dobrej formie?

Wypalenie zawodowe – młodsze rodzeństwo stresu

Wypalenie zawodowe to stan, który może dotknąć każdego z nas. Doświadczają go osoby wykonujące różne zawody, w tym pracownicy służby zdrowia – lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni. Czy przyczyną wypalenia zawodowego jest przeciążenie obowiązkami zawodowymi, bliski kontakt z cierpieniem i bólem? A może do wypalenia prowadzą nas cechy osobowości lub nieumiejętność radzenia sobie ze stresem? Odpowiedzi na te pytania udzieli Leszek Guga, psycholog specjalizujący się w tematyce zdrowia, opiece długoterminowej i długofalowych skutkach stresu.

Szczyt Zdrowie 2024

Na przestrzeni ostatnich lat nastąpiło istotne wzmocnienie systemu ochrony zdrowia. Problemy płacowe praktycznie nie istnieją, ale nie udało się zwiększyć dostępności do świadczeń zdrowotnych. To główne wyzwanie, przed jakim stoi obecnie Ministerstwo Zdrowia – zgodzili się eksperci, biorący udział w konferencji Szczyt Zdrowie 2024, podczas którego próbowano znaleźć odpowiedź, czy Polskę stać na szeroki dostęp do nowoczesnej diagnostyki i leczenia na europejskim poziomie.

Poza matriksem systemu

Żyjemy coraz dłużej, ale niekoniecznie w dobrym zdrowiu. Aby każdy człowiek mógł cieszyć się dobrym zdrowiem, trzeba rzucić wyzwanie ortodoksjom i przekonaniom, którymi się obecnie kierujemy i spojrzeć na zdrowie znacznie szerzej.

Kształcenie na cenzurowanym

Czym zakończy się audyt Polskiej Komisji Akredytacyjnej w szkołach wyższych, które otworzyły w ostatnim roku kierunki lekarskie, nie mając pozytywnej oceny PKA, choć pod koniec maja powiało optymizmem, że zwycięży rozsądek i dobro pacjenta. Ministerstwo Nauki chce, by lekarzy mogły kształcić tylko uczelnie akademickie.

Pigułka dzień po, czyli w oczekiwaniu na zmianę

Już w pierwszych tygodniach urzędowania minister zdrowia Izabela Leszczyna ogłosiła program „Bezpieczna, świadoma ja”, czyli – pakiet rozwiązań dla kobiet, związanych przede wszystkim ze zdrowiem prokreacyjnym. Po kilku miesiącach można byłoby już zacząć stawiać pytania o stan realizacji… gdyby było o co pytać.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.




bot