Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 30–31/2000
z 13 kwietnia 2000 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Skąd się biorą dyrektorzy

Wojciech A. Marciniak

Ileż bitew przegrali niedoświadczeni generałowie, ile okrętów zatonęło przez złych kapitanów, a wspaniałych zamierzeń upadło przez nieudolnych wykonawców! Całe narody doprowadzali do ruiny źli przywódcy.

Stokroć lepszy jest lew na czele armii baranów niż baran wiodący armię lwów – mawiał podobno Napoleon Bonaparte. Jego kompetencji w sprawach dowodzenia, kierowania czy mówiąc inaczej – organizowania działań zespołów ludzkich w celu realizacji zamierzeń – nikt chyba nie zakwestionuje. Chociaż wszystko jest możliwe. Czy zauważyli państwo, że najbardziej wrzaskliwie oskarżają innych o głupotę i złą wolę osoby reprezentujące specjalny typ człowieka? Przedstawiciele tego gatunku działają zresztą racjonalnie – jeżeli przekonają wszystkich, że rządzą państwem "niedouki ekonomiczne", złodzieje i "antyludzkie" łobuzy, to może nikogo nie zdziwi, że i oni się do tego rządzenia, być może, przymierzają. Ale to tylko dygresja.

Cała historia ludzkości składa się z dydaktycznych przykładów, jak wiele osiągnęły społeczeństwa dzięki jednostkom wybitnym i jaki ogrom zła, nieszczęść i strat spowodowali władcy, przywódcy, dowódcy, a potem prezesi i dyrektorzy, którzy do sprawowania władzy zupełnie się nie nadawali.

Świeżo a uroczyście namaszczony przez układ polityczny odpowiedniego szczebla "swój chłop" zaczyna zwykle od przebudowywania. Zasiada w fotelu za obitymi skórą drzwiami, otacza się dworem pochlebców i doprowadza firmę do ruiny. Część ludzi zadaje mu zwykle pytania. Często złośliwe, często zasadne. Na ogół na te pytania nikt nie odpowiada. A może, nie daj Boże, przyjdą kiedyś czasy, że trzeba będzie w ogóle odpowiadać za to, co się zrobiło?!

Mam dwuletnie doświadczenie dyrektora zozu i siedmioletnie lekarza wojewódzkiego. Brałem czynny udział w tylu już konkursach na ordynatorów i dyrektorów zakładów, że czuję się kompetentny przynajmniej do zainicjowania dyskusji na temat sformułowany w tytule niniejszego tekstu. Nawet dzisiaj siadłem do pisania po powrocie z posiedzenia komisji konkursowej, której zadaniem był wybór kandydata na zastępcę dyrektora zoz ds. medycznych, ponieważ dyrektor nie jest lekarzem. W komisji zasiadali związkowcy, przedstawiciele korporacji zawodowych, wójtowie, starosta powiatowy, ja jako przedstawiciel wojewody. Ale nie było w niej dyrektora, któremu wybieraliśmy zastępcę! Czy to naprawdę tak powinno być?

Kiedy zozy były jednostkami budżetowymi, wymagany był konkurs na stanowisko dyrektora. Dla organu założycielskiego samodzielnego publicznego zozu taki konkurs nie jest jednak obowiązujący.

Art. 44a ust. 1 pkt 1 ustawy z 30 sierpnia 1991 r. o zakładach opieki zdrowotnej mówi, że w publicznych zakładach opieki zdrowotnej przeprowadza się konkurs na stanowisko: "kierownika zakładu, z wyjątkiem kierownika samodzielnego zakładu opieki zdrowotnej oraz kierownika szpitala klinicznego".

Konkursy wprowadzono jako bardzo ważny element zmian mających na celu wyeliminowanie rażących nieprawidłowości przy obsadzaniu stanowisk kierowniczych. Ale czy przez to jest lepiej?

Osobiście jestem zdeklarowanym zwolennikiem powoływania dyrektora przez właściciela zakładu. I to zupełnie jednoznacznie – w przypadku samorządów nie przez rady czy zarządy, ale konkretnie przez marszałka, starostę lub wójta. Każdy z nich może, jeżeli nie ma "swojego" człowieka, ogłosić, że poszukuje kandydata. Może zasięgać opinii tych, do których ma zaufanie. Ale decyzję niech podejmuje sam, nie zasłaniając się wynikami konkursu.

I tu tkwi chyba sedno sprawy. Zdecydowanie zbyt często konkurs przeprowadzany z wielką pompą stanowi tylko formalność, podczas gdy wynik postępowania ustalony jest z góry. Gorzej, że jest on jednocześnie parawanem kryjącym rzeczywistego decydenta i oznacza tylko przerzucenie odpowiedzialności na ciało kolegialne. W dodatku, na skutek tajnego głosowania, odpowiedzialność całkowicie się rozmywa.

Kiedyś na pytanie, kto zostanie dyrektorem, odpowiedziałem, że nie wiem, bo dopiero ogłoszono konkurs. – Jak to! – usłyszałem głos pełen świętego oburzenia – to pan tak ważną sprawę puścił na żywioł i nie przygotował konkursu?

Innym razem zupełnie przyzwoity człowiek, członek komisji konkursowej, w przeddzień rozstrzygającego posiedzenia tłumaczył mi: – Wolałbym zachorować, nogę złamać, ale muszę przyjść i głosować na tego łobuza, bo oni powiedzą mi, że jestem nieużyteczny. Był w takim układzie zależności, że gdyby odważył się głosować zgodnie ze swoją wiedzą i sumieniem, mógłby stracić stanowisko i widoki na dalszą karierę.

Przykłady mógłbym mnożyć. I wcale nie twierdzę, że zawsze członkowie komisji wykonują cudze polecenia, a wyniki są przesądzone z góry, zgodnie z życzeniem ukrywającego się w cieniu rzeczywistego decydenta. Ale, niestety, dzieje się to zbyt często, a straty bywają ogromne. Do efektów rządów niekompetentnego człowieka, dla którego ważne jest właściwie tylko wypełnianie poleceń swojego "ojca chrzestnego", doliczyć trzeba i te wszystkie zwichnięte sumienia, i coraz większe znieczulenie na fałsz i obłudę, i coraz bardziej rosnące przekonanie, że nie jest ważne, co umiemy i co robimy, ale ważne jest tylko, jakiego mamy protektora.

Kto jeszcze nie słyszał, jak mały, tchórzliwy szarak obronił pracę doktorską "Zając – najgroźniejszy drapieżnik polskich lasów", bo za promotora miał niedźwiedzia?

Mówi się o wielkiej roli konkursów jako forum, gdzie mogą się objawić i zaprezentować nowi, nie znani adepci sztuki zarządzania, mężowie opatrznościowi organizacji ochrony zdrowia. Ale nie bardzo wierzę w błędnych rycerzy menedżmentu, wędrujących po świecie w towarzystwie księgowych Sancho Pansów i walczących z wiatrakami niekompetencji i nepotyzmu. W starym, małym województwie lubelskim udało się nam wprowadzić system podnoszenia kwalifikacji dyrektorów oraz racjonalnego kształcenia teoretycznego i zdobywania praktyki na niższych szczeblach zarządzania jako drogi do wyższych stanowisk. W ten sposób województwo w ciągu kilku lat dochowało się grupy ludzi, którzy zarządzanie traktują jako swój nowy zawód, a nie tylko przerywnik między ważniejszymi zajęciami. Zwolenników zasady, że "lekarzem się jest, a dyrektorem się bywa", starałem się zachęcać raczej do koncentrowania się wyłącznie na leczeniu chorych. I tak, kiedy przychodził czas konkursu, mieliśmy jako kandydatów rzetelnie do tego przygotowanych własnych wychowanków.

Oczywiście, nikt nie uwierzy, że żyłem w raju. Ale tak naprawdę tylko raz zderzyłem się z polityczną omnipotencją, bez żadnych szans na merytoryczną dyskusję. I choć społeczne koszty tego przypadku okazały się ogromne, to jak na siedem lat uważam to za wynik doskonały.

Proponuję zatem odejście od idei konkursów i powoływanie dyrektorów osobiście i personalnie przez właściciela zozu.

Zalety tego rozwiązania? Przede wszystkim – osobista, własnym nazwiskiem sygnowana odpowiedzialność!

Faktem jest, że takie zjawisko występuje w Polsce w ilościach śladowych. Ale jestem przekonany, że usunięcie parawanów konkursowych, konieczność wystąpienia w pełnym świetle, z własną twarzą i nazwiskiem, zmniejszy wpływy specjalistów od kierowania z tylnych foteli.

Zagrożenia? Oczywiście są. Ale wynikają z sytuacji normalnej w każdym kraju i ustroju. Ludzie są różni, a mechanizmy demokratyczne mają ponoć nawet tendencję do promowania średniości. Jednostki wielkiego formatu tworzą wokół siebie oazy rozwoju, poszanowania wartości, potrafią myśleć i działać w kategoriach dobra publicznego. Posiadacz znikomej ilości szarej substancji pomiędzy uszami, nastawiony często jedynie na własne potrzeby materialne, bardzo skrupulatnie pilnuje, aby w otoczeniu nie pojawił się ktoś, kto go intelektualnie przerasta. I jak czasem na bujnej łące widać okrągłą łysinę wyjedzonej przez krowę trawy, tak wokół takiego jednokadencyjnego najczęściej dygnitarza powstaje krąg ledwie odrastających od gleby, coraz bardziej miernych i coraz bardziej wiernych, posłusznych i nieskalanych myślą żadną totumfackich. Krąg, niestety, systematycznie się powiększający.

Istnieje jednak możliwość wprowadzenia mechanizmu znacznie redukującego zagrożenie niekompetencją w zarządzaniu ochroną zdrowia. Wystarczy, co postuluję systematycznie, znowelizować wreszcie rozporządzenie Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej w sprawie kwalifikacji wymaganych od pracowników na poszczególnych rodzajach stanowisk pracy w publicznych zakładach opieki zdrowotnej.

Wymóg posiadania wyższego wykształcenia jako wystarczający do objęcia stanowiska dyrektora zakładu czy zespołu zakładów opieki zdrowotnej uważam za nieporozumienie. (Choć nadal w jednym z województw dyrektorem szpitala jest stolarz. Stary wojewoda go powołał, nowy marszałek utrzymał. Ot, prawo dla maluczkich!) I nawet nie o to chodzi, że widziałem ciekawe dane statystyczne, według których odsetek Polaków rozumiejących, o czym się mówi w telewizyjnych Wiadomościach, jest niższy niż procentowy udział osób z wyższym wykształceniem w naszym społeczeństwie. Od jakości zarządzania naprawdę zaczyna bowiem zależeć nie tylko los pacjentów, ale także materialny byt załogi, a nawet istnienie zakładu. Mimo działań kas chorych, pojawia się coraz więcej elementów rynku świadczeń medycznych. Od kandydata na dyrektora musimy więc wymagać kierunkowych studiów podyplomowych lub poważnych kursów menedżerskich, akredytowanych przez Ministra Zdrowia. Ja zalecałbym jeszcze doświadczenie w zarządzaniu na niższych szczeblach organizacji zakładu. Konieczność wprowadzenia tych wymogów jest już naprawdę paląca. Niedawno wybierano nowego dyrektora ważnego banku. Jednego z dobrych kandydatów odrzucono na starcie z powodu braku odpowiedniego doświadczenia praktycznego. Sprawę potraktowano poważnie, bo przecież bank to pieniądze. Czyż nie zasługuje na równie poważne traktowanie szpital, czyli pieniądze plus życie i zdrowie ludzi?

Załóżmy, że mamy już powołanego przez światłego marszałka czy starostę dyrektora szpitala o odpowiednich kwalifikacjach. Przypominam, o czym rzadko się pamięta, że art. 44 ustawy o zozach mówi, co następuje:

1. Odpowiedzialność za zarządzanie publicznym zakładem opieki zdrowotnej ponosi kierownik zakładu.

2. Kierownik publicznego zakładu opieki zdrowotnej kieruje zakładem (...) Kierownik zakładu jest przełożonym pracowników zakładu.

Dyrektorowi, który za wszystko, co się dzieje w zakładzie, odpowiada sam, a według niektórych kontraktów menedżerskich – również materialnie, komisje złożone z ludzi nie ponoszących żadnych konsekwencji albo "wysoki decydent" – przydzielają dziś, wg własnego uznania, zastępcę, pielęgniarkę naczelną (też właściwie powinna być zastępcą), a co najważniejsze – ordynatorów oddziałów.

Sytuacja więc jest paradoksalna. Pełna odpowiedzialność – bez prawa decydowania o obsadzie najważniejszych stanowisk, mających bezpośredni wpływ na funkcjonowanie zakładu.

Proponuję zatem zdecydowaną zmianę sytuacji. Dajmy dyrektorowi prawo samodzielnego wyboru funkcyjnych. Przygotowany do zarządzania menedżer, z odpowiednią wiedzą i doświadczeniem praktycznym, daje gwarancję nie tylko wyboru odpowiednich ludzi, ale także późniejszego ich doskonalenia, budowy prawdziwego zespołu, któremu można zaufać w najtrudniejszych sytuacjach.

Na pewno sytuacja obsady stanowisk ordynatorskich jest szczególna. Tu decydująca musi być wiedza kliniczna, której dyrektor sam nie oceni. Mamy więc propozycję dla samorządu zawodowego. Niech izba lekarska, w porozumieniu z konsultantami krajowymi, opracuje zestaw wymogów, jakim musi odpowiadać ordynator w każdej specjalności. Niech izby okręgowe, może w uzgodnieniu z konsultantami wojewódzkimi, nadają odpowiednie certyfikaty i utworzą listę lekarzy, uprawnionych do kierowania oddziałem. Może analogicznie izba pielęgniarek i położnych wprowadziłaby wymagania wobec oddziałowych? Spośród posiadaczy "patentu" ordynatora i oddziałowej, dyrektor sam wybierze tych, z którymi będzie pracował i za których będzie odpowiadał.

Sytuacja stanie się czysta i klarowna. Swoboda decyzyjna i równolegle pełna odpowiedzialność.

Jeden z moich rozmówców, z którymi omawiałem ten projekt, aż się żachnął: – Taka władza to może być bomba podłożona pod szpital!

Może być? Oczywiście. Ale możemy się przed tym ustrzec. Wystarczy nie podrzucać partyjnych niewypałów na dyrektorskie stołki.




Najpopularniejsze artykuły

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

W jakich specjalizacjach brakuje lekarzy? Do jakiego lekarza najtrudniej się dostać?

Problem z dostaniem się do lekarza to dla pacjentów codzienność. Największe kolejki notuje się do specjalistów przyjmujących w ramach podstawowej opieki zdrowotnej, ale w wielu województwach również na prywatne wizyty trzeba czekać kilka tygodni. Sprawdź, jakich specjalizacji poszukują pracodawcy!

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Nienawiść zabija lekarzy

Lekarze bywają ofiarami fanatyków, radykałów i niezadowolonych z leczenia pacjentów. Zaczyna się od gróźb, a kończy na nożu, pistolecie czy bombie.

Leki przeciwpsychotyczne – ryzyko dla pacjentów z demencją

Obecne zastrzeżenia dotyczące leczenia behawioralnych i psychologicznych objawów demencji za pomocą leków przeciwpsychotycznych opierają się na dowodach zwiększonego ryzyka udaru mózgu i zgonu. Dowody dotyczące innych niekorzystnych skutków są mniej jednoznaczne lub bardziej ograniczone wśród osób z demencją. Pomimo obaw dotyczących bezpieczeństwa, leki przeciwpsychotyczne są nadal często przepisywane w celu leczenia behawioralnych i psychologicznych objawów demencji.

Suplementacja kolagenem jako wsparcie zdrowia stawów u osób aktywnych fizycznie

Kolagen to podstawowe białko strukturalne organizmu, które stanowi fundament tkanki łącznej. Odgrywa kluczową rolę w funkcjonowaniu stawów, kości oraz całego układu ruchu. Niestety, naturalna produkcja kolagenu w organizmie zaczyna spadać już po 25 roku życia, co może prowadzić do problemów takich jak ból stawów, sztywność czy ograniczona mobilność. Dla osób aktywnych fizycznie, których stawy są regularnie poddawane zwiększonym obciążeniom, suplementacja kolagenem może być szczególnie korzystna w utrzymaniu zdrowia aparatu ruchu i zapobieganiu kontuzjom.

Lecytyna sojowa – wszechstronne właściwości i zastosowanie w zdrowiu

Lecytyna sojowa to substancja o szerokim spektrum działania, która od lat znajduje zastosowanie zarówno w medycynie, jak i przemyśle spożywczym. Ten niezwykły związek należący do grupy fosfolipidów pełni kluczową rolę w funkcjonowaniu organizmu, będąc podstawowym budulcem błon komórkowych.

Aborcja: Czego jeszcze brakuje, by lekarze przestali się bać?

Lekarze nie powinni się bać, że za wykonanie aborcji może grozić im odpowiedzialność karna, a pacjentkom trzeba zapewnić realny dostęp do świadczeń. Wytyczne ministra zdrowia oraz Prokuratora Generalnego to krok w dobrym kierunku, ale nadal potrzebna jest przede wszystkim regulacja rangi ustawowej – głosi przyjęte na początku września stanowisko Naczelnej Rady Lekarskiej.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Czy szczoteczka soniczna jest dobra dla osób z aparatem ortodontycznym?

Szczoteczka soniczna to zaawansowane narzędzie do codziennej higieny jamy ustnej, które cieszy się rosnącą popularnością. Jest szczególnie ceniona za swoją skuteczność w usuwaniu płytki nazębnej oraz delikatne, ale efektywne działanie. Ale czy szczoteczka soniczna jest odpowiednia dla osób noszących aparat ortodontyczny? W tym artykule przyjrzymy się zaletom, które sprawiają, że szczoteczka soniczna jest doskonałym wyborem dla osób z aparatem ortodontycznym, oraz podpowiemy, jak prawidłowo jej używać.




bot