Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 43–50/2019
z 13 czerwca 2019 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Aaaaaaanestezjologa od zaraz

Krzysztof Boczek

Pracodawcy chcą zatrudnić w Polsce tysiące lekarzy ze Wschodu. Od ręki. Ale decydenci nie upraszczają procesu uzyskiwania prawa wykonywania zawodu, bo mają to blokować izby lekarskie. Efekt? Procentowo mamy 15–22 razy mniej medyków z innych krajów niż państwa Zachodu i najmniej wszystkich lekarzy na mieszkańca w UE. Przy obecnych przepisach, pozyskanie z zagranicy brakujących 30 tys. doktorów, zajęłoby... 150–200 lat.

W ostatni weekend maja br. w Łodzi spotkali się właściciele prywatnych gabinetów stomatologicznych i klinik z całego kraju, aby założyć... Związek Pracodawców Stomatologii. – Mamy już dość obecnej sytuacji. Branża stała się nierentowna, brak stomatologów na rynku, a ci którzy są, mają wysokie oczekiwania – mówi Artur Wanarski, współwłaściciel kliniki stomatologicznej Medenti z Biłgoraja, jeden z inicjatorów Związku. Ten założyło 40 członków – klinik i gabinetów – ale liczba członków ma wzrosnąć do ok. tysiąca.

Związek ma walczyć m.in. o otwarcie rynku pracy dla dentystów ze Wschodu. – Powołamy grupę roboczą, która zajmie się pracą nad upraszczaniem tego procesu – zapowiada Wanarski.


Na krawędzi

– W Polsce drastycznie brak lekarzy – mówi Andrzej Sokołowski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych (OSSP). Prywatne placówki tak samo cierpią na niedobory, jak publiczne. Według członków OSSP najbardziej brakuje: internistów, ginekologów i chirurgów – Pracodawcy zgłaszają problem niedoboru w różnych specjalnościach – potwierdza prof. Mieczysław Pasowicz, prezes Polskiego Stowarzyszenia Dyrektorów Szpitali (PSDS, ok. 100 placówek publicznych i prywatnych). – Potrzeby są ogromne: anestezja, interna, chirurgia, ginekologia, pediatria, radiologia – wymienia Marek Skarżyński, dyrektor szpitala w Piszu oraz szef Związku Pracodawców Warmii i Mazur (ponad 30 szpitali tego regionu). Placówki ZPWiM szacowały w ub.r., że wchłonęłyby od zaraz 200 specjalistów. Obecnie jest gorzej. To w powiatowych szpitalach niedobory są największe.
Medicover, który w ok. 30 klinikach zatrudnia ponad

2 tys. lekarzy i 1–1,5 tys. pielęgniarek, a działa prawie wyłącznie w dużych miastach, też cierpi na brak personelu. – Stanowczo za mało jest lekarzy w Polsce w stosunku do potrzeb pacjentów. Także w dużych miastach. Wszędzie – uważa prof. Bożena Zielecka-Walewska, dyrektor medyczna w Medicover. Ta firma dałaby pracę od ręki 20–30 lekarzom w stolicy i kilkuset w całej Polsce.

Gigantyczne problemy mają oddziały ze specjalizacjami dziecięcymi – prawie każdy z naszych rozmówców o tym mówi. Wiele oddziałów pediatrycznych jest zamykanych w powiatach i nie tylko one (patrz: ramka). Wielkie braki na SOR-ach „ceruje się” rezydentami. Kilku rozmówców podkreśla, że gdyby nie praca lekarzy ponad normy, to system opieki zdrowotnej dawno by się wywrócił.

Inne zdanie ma jedynie prof. Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali (PFS, prawie 200 placówek). – Lekarzy w Polsce nie brakuje, tylko jest ich zła dystrybucja – w dużych miastach nadmiar, w mniejszych deficyt – uważa. Według niego tylko w niektórych specjalizacjach, np. anestezjologii, intensywnej terapii – można mówić o braku specjalistów. Fedorowski uważa, iż wskaźniki publikowane w OECD (2,2–2,3 lekarza/1 tys. mieszkańców), świadczące o tym, że Polska ma najmniej medyków w UE, były już „wielokrotnie podważane”.


Zwalniam w ostateczności

Niedobory mają swoje konsekwencje. – Lekarza nie wyrzuca się z pracy, dopóki nie zabije pacjenta – żartuje Sokołowski. Dyrektorzy muszą puszczać w niepamięć przewinienia drobniejsze. Nie mają wyjścia.

– Są sytuacje w których chcielibyśmy zakończyć współpracę, ale nie możemy sobie na to pozwolić ze względu na braki specjalistów. Wówczas modyfikujemy ich postawy, czyli kompetencje miękkie – przyznaje anonimowo jeden z rozmówców.

– Często dyrektorzy dzwonią do mnie i szukają na gwałt specjalisty. Z rozpaczą w oczach – wspomina Sokołowski. Analogiczne telefony dostają firmy rekrutujące personel medyczny – specjalistę od zaraz, bo będą musieli zamknąć oddział. I zamykają W desperacji dyrektorzy nawet „handlują” lekarzami – na forach/czatach, w wąskim gronie zapytują się, czy ktoś nie potrzebuje w regionie np. chirurga na pół etatu. Aby tylko u niego został na drugie pół. Czasami stosują nieczyste tricki – podkupują całe zespoły z innej placówki. Wówczas to inny szpital będzie miał problem.


Zatrudnię tysiąc. Od ręki.

– Każdy chce, by lekarze spoza UE mogli u nas pracować. Prawie wszystkie firmy nas o to pytają – deklaruje Magda Waliszewska, współwłaściciela www.portal-medica.pl, który rekrutuje personel medyczny do ponad 230 szpitali, sieci przychodni, m.in. Medicover, Lux-Med, OSSP. Ona szacuje, że bardzo szybko znaleźliby pracę nawet dla.. tysiąca lekarzy. Prywatni właściciele klinik czasami wolą medyków z... Ukrainy. Bo niedobory kadry powodują, że polski lekarz stał się roszczeniowy – niedawno 120 zł za godzinę w POZ było dobrym wynagrodzeniem, a teraz to norma.

– Każdy z naszych dyrektorów szpitali powiatowych, jeśli miałby możliwość, to od ręki zatrudniłby lekarzy z Ukrainy – dodaje Skarżyński. ZPWiM podpisała porozumienie ze stroną ukraińską, by umożliwić kontakty tamtejszych lekarzy ze szpitalami. – Nic z tego jednak nie wynikło, nie ma realnego przekierowywania kadr – zaznacza Skarżyński. OSSP też podpisało porozumienie z firmą, która zajmuje się pozyskiwaniem lekarzy i pielęgniarek ze Wschodu.

Medycy spoza UE także chcieliby do nas. Zainteresowanie jest ogromne. Do firmy Magdy Waliszewskiej dzwonią kilka razy dziennie. Głównie specjaliści z doświadczeniem, także chirurdzy, interniści, bywa że i z 30-letnim stażem. Waliszewska: – Prawie wszyscy znają język polski, nie ma problemu, by się dogadać.

A jednak przygniatająca większość z nich nie pracuje w Polsce – rezygnują od razu albo po długich, bezowocnych staraniach.

Prof. Fedorowski nie widzi potrzeby ściągania lekarzy zza granicy. Braki kadry i przeciążenie pracą zatrudnionych, można – jego zdaniem – zniwelować, wprowadzając asystentów medycznych, zatrudniając więcej pielęgniarek i angażując w leczenie farmaceutów klinicznych. – Chcemy wprowadzić zawody pomocnicze i tu widzimy miejsce dla osób spoza UE, bo są wymagane niższe kwalifikacje – mówi prof. Fedorowski. Dodaje, że mamy zbyt wiele łózek szpitalnych i powinno się łączyć oddziały, tworząc interdyscyplinarne – to także zmniejszyłoby niedobory lekarzy na rynku i tak się robi np. w Holandii.


Czysty zysk

Andrzej Sokołowski opisuje delegację państwową z marszałkiem Borusewiczem, w czasach gdy Szwecja ściągała do siebie masowo polskich doktorów. Na sali było ponad 250 polskich lekarzy. Politycy cieszyli się, że jesteśmy tak dobrym krajem, że naszych medyków Szwedzi chcą u siebie. – Brałem się za głowę. Oni nie rozumieli, co mówią – wspomina.

Szwedzi wynajęli w Polsce 2 hotele. Z chwilą podpisania kontraktu już płacili pensję lekarzowi, a ten przez pół roku mieszkał w hotelu i uczył się szwedzkiego. Po zakończeniu kursu jechał do Szwecji pracować.

Niemcy robili podobnie – też u nas szkolili polskich lekarzy, zanim ściągnęli ich do pracy za Odrę. To się opłacało zarówno niemieckiemu, jak i szwedzkiemu podatnikowi. Hotele, nauka, wyżywienie w Polsce były i są tańsze, ale przede wszystkim te państwa oszczędzały na wydatkach na wykształcenie pracownika. – Za 15% kosztu edukacji lekarza u siebie mieli gotowego z Polski. Czysty zysk – komentuje Sokołowski. – Cała Europa ciągnie lekarzy. Tylko nie Polska – zaznacza.

Faktycznie. Nasz kraj ma najmniej lekarzy w UE na mieszkańca, a jednocześnie zaledwie 1,8 proc. z nich kształciło się za granicą. To, po Włoszech, najniższy wynik w UE! W Czechach ten wskaźnik jest 3,5 razy wyższy, na Węgrzech – ponad 4 razy, a w krajach Zachodu sięga 25–40 proc., czyli 15–22 razy więcej niż w Polsce!

Włochy – pracuje tu mniej, bo 0,8 proc. lekarzy edukowanych za granicą – nie muszą ich ściągać. Mają pod dostatkiem swoich – prawie 2 razy więcej niż Polska.


Sekretarka z doktoratem

Nasz kraj nie funduje kursów językowych dla chętnych do pracy nad Wisłą, nie opłaca im hoteli, w ogóle nie ściąga lekarzy spoza UE. Mało tego – tym, którzy chcą u nas pracować generuje tylko problemy. Uzyskanie prawa wykonywania zawodu, nawet dla osób ze specjalizacją i 20-letnią praktyką, zajmuje u nas średnio 3–4 lata i kosztuje po 30–50 tys. zł. Plus pieniądze na utrzymanie w tym czasie. Autor niniejszego raportu spotkał anestezjologa z Ukrainy, któremu – z powodów nagłych zmian procedur – zajęło to... 10 lat.

– Proces nostryfikacji jest bardzo trudny, szczególnie dla starszych lekarzy – rozbieżność w programie studiów jest tak duża, w porównaniu z obecnymi, że nostryfikacja to droga przez mękę – uważa Skarżyński. W jego szpitalu w Piszu lekarka z Ukrainy z doktoratem w kieszeni, pracuje jako... sekretarka medyczna. Bo nie ma nostryfikacji. W jej przypadku zdefiniowano aż 19 rozbieżnych obszarów, a każdy płatny 2,5 tys. zł. Czyli musiałaby wydać 50 tys. na same egzaminy. – To kwadratura koła – komentuje Skarżyński.

Egzaminy nostryfikacyjne wyglądają inaczej na każdej uczelni. Bo te mają swoją niezależność. Więc jedne chcą np. tłumaczenia sylabusów – po kilkaset stron – co kosztuje kandydata nawet 30 tys. zł. Reguły zmieniają się bez uprzedzenia. Na forach lekarze spoza UE dzielą się informacjami o pułapkach w nostryfikacji. Obecnie kandydaci polecają Uniwersytet Medyczny w Białymstoku, a warszawski UM radzą omijać szerokim łukiem.

Egzaminy zdaje po kilka, kilkanaście osób z grubo powyżej setki przystępujących. W mniejszych grupach często nikt. Nawet gdy zabraknie 1 punktu, to uczelnie odmawiają poprawki, chociaż jest taka możliwość. – Kłody pod nogi rzucane są im na każdym kroku – uważa Waliszewska. 13-miesięczne, obowiązkowe staże, większość osób spoza UE musi przepracować za darmo. O tym nie wie nawet prezes NRL, prof. Matyja. Wyjątkiem są ci obcokrajowcy, którzy mają Kartę Polaka, lub pozwolenie na stały pobyt.

– Proces uzyskiwania prawa wykonywania zawodu jest zdecydowanie utrudniony. 3–4 lata to za długo – zaznacza prof. Zielecka-Walewska. Ma świadomość, że różnice programowe bywają wielkie.


Uprościć

– Z obecnie obowiązującym prawem długo nie uzupełnimy braków kadrowych – twierdzi Waliszewska. Ma rację – przy ok. 150–200 medykach spoza UE, którzy rocznie uzyskują prawo wykonywania zawodu, pozyskanie 30 tys. lekarzy zajęłoby... 150–200 lat.

Nasi rozmówcy są zgodni – procedurę dopuszczania lekarzy spoza UE na polski rynek trzeba poprawić.
– Jesteśmy za tym, by ułatwić dostęp do rynku pracy – deklaruje dyrektor medyczna Medicover. Ta sieć już zatrudnia medyków spoza UE, którzy przeszli długi proces nostryfikacji dyplomu.

ZPWiM zabiegał na spotkaniach z posłami, by uprościć tę ścieżkę, by nie traktować 50-letniego lekarza, jak kogoś tuż po studiach. Bez efektów.

– Wymogi nostryfikacyjne powinny być identyczne na każdej uczelni. Różnice generują niesprawiedliwości – zaznacza prof. Zielecka-Walewska. – Popieramy wniosek ujednolicenia egzaminów nostryfikacyjnych, tak jest na świecie – dodaje prof. Fedorowski. Prof. Matyja, prezes NRL, już pisał w tej sprawie wnioski do Ministerstwa Zdrowia. Ma pomysł, aby ujednoliconą nostryfikację prowadziło CMKP.

Zdaniem większości naszych rozmówców, procedura przyznawania prawa wykonywania zawodu nie powinna trwać dłużej niż rok dla doświadczonych lekarzy znających język polski. – Ci ludzie nie przyjeżdżają do Polski z walizką pieniędzy, trzeba ich utrzymać, by mogli uczyć się w tym czasie – mówi Skarżyński z ZPWiM i dodaje, że szybka ścieżka powinna ułatwić pracę przynajmniej w 1 miejscu. Tak jest np. w Niemczech. Dyrektor medyczna Medicover także uważa, iż nie każdy lekarz spoza UE, powinien wykonywać staż 13-miesięczny – na pewno nie ci z dużym doświadczeniem.
Profesorowie Fedorowski i Matyja są zgodni: wszyscy obcokrajowcy powinni mieć za staż płacone.


Korporacyjna blokada?

W październiku 2017 r., ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł oświadczył, że w kwestii pracy lekarzy spoza UE w Polsce planuje znieść ograniczenia i utrudnienia, które „nie wydają się dziś konieczne”. Minister chciał przyznawać doktorom spoza Unii prawo do pracy u jednego pracodawcy – ten byłby odpowiedzialny za tę praktykę. 2 miesiące po tej deklaracji, Radziwiłł... przestał być ministrem.

3 miesiące później, w marcu 2018 r., minister Gowin obiecał, że w ciągu 2 tygodni (sic!) opracuje nowelizację, która ułatwi proces nostryfikacji dyplomów lekarzom spoza UE, tak by lekarze mogli pracować w ciągu... 3–4 miesięcy. Z inicjatywą wyszedł minister zdrowia Łukasz Szumowski. – Mieliśmy nadzieję, że będziemy pomagać lekarzom w przejściu tego procesu – ujawnia prof. Bożena Zielecka-Walewska. Ale zrezygnowali, bo nie zmieniło się nic. Redakcja SZ wielokrotnie prosiła ministerstwo o wywiad i informacje nt. zaawansowania prac nad przepisami. Pięciokrotnie podawano nam kolejne terminy ukończenia prac – żaden nie został dotrzymany. Jesienią ub.r. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oświadczyło redakcji SZ, że nie wiadomo, kiedy zakończą się prace. Osoba odpowiedzialna przestała odbierać nasze telefony, odpowiadać na e-maile.

– Dostajemy sygnały, że izba lekarska blokuje te ułatwienia – mówi Waliszewska. Kilku naszych rozmówców uważa podobnie. Nie chcą tego mówić pod nazwiskiem, aby się nie narażać – są lekarzami.

Marek Skarżyński, prezes ZPWiM też nie ma wątpliwości, że to izby lekarskie stoją za utrudnianiem pracy w Polsce medykom spoza UE. – O tym świadczy ich postawa: żadnych ustępstw, żadnych szybkich ścieżek, ma być tak samo trudno i nie będziemy sobie konkurencji wprowadzać – argumentuje. Dodaje, że brak lekarzy oznacza, iż ci pracujący mogą stawiać wygórowane warunki płacowe. Interes korporacji góruje nad interesem pacjentów.

Sprawdzamy. Prof. Fedorowski obstaje za tym, by uzyskanie prawa do wykonywania zawodu, nawet dla osób bardzo doświadczonych, trwało nadal 3–4 lata, a staż podyplomowy był dla nich obowiązkowy. Podobnie prezes NRL. – Domagamy się, by obcokrajowiec spełnił tylko takie same warunki, jak kształceni u nas w kraju. Dla zachowania bezpieczeństwa pacjentów i jakości usług – tłumaczy prof. Matyja.

Autor niniejszego artykułu natknął się na anestezjologa z Ukrainy, który – mając ponaddwudziestoletnie doświadczenie, w wieku 50 lat musiał wykonać staż w Polsce, razem z dwudziestokilkulatkami. Dla prezesa NRL to nie jest absurdalna sytuacja.

Prof. Pasowicz z PSDS, chociaż przyznaje, że członkowie jego stowarzyszenia cierpią na braki kadrowe, a oddziały szpitalne są z tego powodu zamykane, to nabiera wody w usta w kwestii otwarcia rynku pracy dla lekarzy spoza UE.

– To pytanie do NIL i polityków – odpowiada wreszcie, wielokrotnie dopytywany.
– Czy pana zdaniem członkowie PSDS przyjęliby z radością ustawę ułatwiającą prawo uzyskania zawodu lekarzom spoza UE w Polsce? – dopytujemy.

Prof. Pasowicz nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie.


No bo tak!

Artur Wanarski wspomina o stomatolożce z Ukrainy, którą stara się zatrudnić od lat. – Zdała właśnie egzamin nostryfikacyjny i przyjechała, by odbyć u mnie staż – chwali się. Ale okazało się, że w maju nie może go rozpocząć. Tylko w marcu lub w październiku. Takie przepisy. Albo trzeba aplikować aż do MZ.

– Mam nadzieję, że się zgodzą na to, by rozpoczęła staż od np. 1 lipca. Bo czemu ona ma czekać jeszcze 4 miesiące, ja mam mieć w tym czasie pusty fotel w klinice, zaś pacjenci czekać na wizytę? – pyta się retorycznie pan Artur.

No właśnie, nie wiadomo czemu...




100–150 szpitali powiatowych
do zamknięcia?


W styczniu 2018 r. Oko.press opublikowało listę 20 oddziałów szpitalnych, które ostatnio zostały zamknięte w Polsce. Od tego czasu, tj. powstania „sieci szpitali” zamykanie przyśpiesza. W połowie kwietnia br. w Szpitalu Powiatowym w Złotoryi wystarczyło, że zwolnił się 1 neonatolog, a dyrekcja musiała zamknąć całe oddziały: pediatryczny, neonatologiczny i położniczy. Szpital szukał specjalisty od kilku miesięcy. Bezskutecznie. W lutym br. oddziały ginekologiczno-położnicze zamknęły szpitale w Kluczborku i Prudniku. Od kwietnia w Warszawie już nie działa ostatni oddział psychiatryczny dla dzieci przy ul. Żwirki i Wigury. Lekarze zrezygnowali w grudniu. Przez 3 miesiące nie udało się znaleźć nikogo na ich miejsce. Najbliższą stolicy tego typu placówkę – Mazowieckie Centrum Neuropsychiatrii w Józefowie – także zamknięto już pod koniec 2018 r. Tymczasem, wg danych MEN, zaburzenia psychiczne dotykają aż 20 proc. dzieci, z czego 8–9 proc. wymaga pomocy specjalistów.

Od lutego br. zawieszona jest działalność oddziału chirurgicznego dla dzieci w Szpitalu Śląskim w Cieszynie. Tak będzie co najmniej do połowy sierpnia.

W marcu br. głośno mówiło się o tym, że szereg szpitali powiatowych stoi na skraju bankructwa. – Moim zdaniem prawdziwą intencją rządzących jest od dawna likwidacja ok. 100–150 szpitali powiatowych – powiedział w maju w wywiadzie dla Oko.press Bogumił Kurowski, dyrektor szpitala w Nowym Mieście Lubawskim.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Sieć zniosła geriatrię na mieliznę

Działająca od października 2017 r. sieć szpitali nie sprzyja rozwojowi
geriatrii w Polsce. Oddziały geriatryczne w większości przypadków
istnieją tylko dzięki determinacji ordynatorów i zrozumieniu dyrektorów
szpitali. O nowych chyba można tylko pomarzyć – alarmują eksperci.

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Leczenie przeciwkrzepliwe u chorych onkologicznych

Ustalenie schematu leczenia przeciwkrzepliwego jest bardzo często zagadnieniem trudnym. Wytyczne dotyczące prewencji powikłań zakrzepowo-zatorowych w przypadku migotania przedsionków czy zasady leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej wydają się jasne, w praktyce jednak, decydując o rozpoczęciu stosowania leków przeciwkrzepliwych, musimy brać pod uwagę szereg dodatkowych czynników. Ostatecznie zawsze chodzi o wyważenie potencjalnych zysków ze skutecznej prewencji/leczenia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej oraz ryzyka powikłań krwotocznych.

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)

Kobiety w chirurgii. Równe szanse na rozwój zawodowy?

Kiedy w 1877 roku Anna Tomaszewicz, absolwentka wydziału medycyny Uniwersytetu w Zurychu wróciła do ojczyzny z dyplomem lekarza w ręku, nie spodziewała się wrogiego przyjęcia przez środowisko medyczne. Ale stało się inaczej. Uznany za wybitnego chirurga i honorowany do dzisiaj, prof. Ludwik Rydygier miał powiedzieć: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. W podobny ton uderzyła Gabriela Zapolska, uważana za jedną z pierwszych polskich feministek, która bez ogródek powiedziała: „Nie chcę kobiet lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!".

Pneumokoki: 13 > 10

– Stanowisko działającego przy Ministrze Zdrowia Zespołu ds. Szczepień Ochronnych jest jednoznaczne. Należy refundować 13-walentną szczepionkę przeciwko pneumokokom, bo zabezpiecza przed serotypami bardzo groźnymi dla dzieci oraz całego społeczeństwa, przed którymi nie chroni szczepionka 10-walentna – mówi prof. Ewa Helwich. Tymczasem zlecona przez resort zdrowia opinia AOTMiT – ku zdziwieniu specjalistów – sugeruje równorzędność obu szczepionek.




bot