Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 49–64/2022
z 31 lipca 2022 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Pokonać strach przed stratą dziecka

Martyna Tomczyk

Z Katarzyną Wolską, naszą redakcyjną koleżanką i mamą małej Tosi, rozmawia Martyna Tomczyk.




Odciśnięte i pomniejszone stópki Tosi

Martyna Tomczyk: Jest Pani mamą trójki dzieci. Najmłodszym dzieckiem jest Tosia i to właśnie o Niej chciałabym porozmawiać. Zacznijmy od początku…

Katarzyna Wolska: Razem z mężem specjalnie nie staraliśmy się o kolejne dziecko, ale byliśmy otwarci na nowe życie. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, poczułam wielką radość, bo zawsze chciałam mieć dużą rodzinę i troje dzieci. Kiedy nasz syn dowiedział się, że będzie miał rodzeństwo, bezpośrednio stwierdził: „Przecież wy jesteście starzy”. Fakt, miałam wówczas 41 lat, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie mogłam zostać w tym wieku matką. Oczywiście informacja zaskoczyła wszystkich w rodzinie, gdyż wcześniej o tym nie rozmawialiśmy. Pierwsze miesiące ciąży znosiłam dobrze, byłam pod kontrolą lekarza, a USG w 13. tygodniu nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Czekałam tylko na wyniki testu PAPPA [badanie mające na celu ocenę ryzyka pojawienia się u dziecka wad genetycznych – przyp. red.]. Pod koniec lipca, podczas wizyty kontrolnej u lekarza, okazało się, że wyniki testu są nieprawidłowe – ryzyko trisomii 13 i 18 chromosomu. Wtedy nie za bardzo jeszcze rozumiałam te pojęcia. Zlecono mi wykonanie USG. Pokazało ono wadę serca. Lekarz wykonujący badanie uspokajał mnie, że trzeba sprawdzić przyczynę wady, dlatego konieczne było wykonanie dodatkowych badań – echo serca maluszka oraz amniopunkcję. Od razu zostałam zapisana na echo serca w Poradni USG na ul. Agatowej w Warszawie, u Pani Profesor Joanny Szymkiewicz-Dangel. Badanie to potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia – brak przegrody międzykomorowej. Otrzymałam wówczas kontakt do pani psycholog z Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci, co w nieodległej przyszłości okazało się bardzo cenne. Kilka dni później wyznaczono mi także termin wykonania amniopunkcji. Bałam się, gdyż wydawało mi się, że to badanie może zagrozić dziecku, ale wiedziałam, że muszę się mu poddać.

M.T.: To wszystko musiało być bardzo trudne…

K.W.: Lekarka wykonująca amniopunkcję miała bardzo duże doświadczenie w tym zakresie – zwróciła ona uwagę na pewne elementy budowy dziecka, które wskazywały na zespół Edwardsa. Tosia miała bowiem przykurcz paluszków, co jest typowe w przypadku tego schorzenia. Po badaniu powiedziała, że wszystko wskazuje na zespół Edwardsa, a wynik amniopunkcji może tylko to potwierdzić. Czekanie na ten wynik było bardzo trudne, bo człowiek tak naprawdę nic nie może zrobić. O niczym innym nie mogłam myśleć. Modliłam się o cud, tłumaczyłam sobie, że pewnie lekarze się mylą. Niestety, nie mylili się. Wynik amniopunkcji potwierdził wspomniany wcześniej zespół Edwardsa. Świat tego dnia mi się zawalił. Ogarnął mnie ogromny strach. Bałam się dotknąć brzucha i czuć ruchy dziecka. Tego dnia nie byłam w stanie z nikim rozmawiać. Moja mama do mnie zadzwoniła. Powiedziałam jej tylko: „Boję się”, a ona odpowiedziała: „Wiem”. I to było wszystko, co mogłam powiedzieć tego dnia. Potem byłam sama z tym bólem, w ciszy. To tak jak człowiek, który chce przejść przez ścianę, ale nie może. Stoi w miejscu, lecz nie może nic zrobić i choćby bił w tę ścianę do upadłego, to jej nie przebije. Tak właśnie się czułam.

M.T.: Czy myślała Pani o aborcji?

K.W.: Przez chwilę tak – nie chciałam dziecka, które nosiłam, bo to była druzgocząca i szokująca diagnoza i przede wszystkim, tak jak już wspomniałam – bardzo się bałam. Bałam się pokochać ciężko chore dziecko, dotknąć do brzucha i czuć jego ruchy, bo bałam się, że nie wytrzymam takiego ogromu cierpienia. Chciałam, żeby ta ciąża skończyła się jak najszybciej. Takie myśli miałam przez kilka sekund. Szybko jednak uświadomiłam sobie, że to przecież moje dziecko i muszę zrobić dla niego wszystko, co najlepsze. Myślę, że gdybym poddała się zabiegowi aborcji, to wyrzuty sumienia dręczyłyby mnie do końca życia. Aborcja to przecież zabicie nienarodzonego dziecka.

M.T.: Jak mijały kolejne dni od czasu diagnozy?

K.W.: Od momentu diagnozy tak naprawdę rozpoczął się dla nas proces żałoby. Najtrudniej było zaakceptować ten stan rzeczy, bo jak tu pogodzić się ze śmiercią swojego dziecka? Modliłam się i żyłam nadzieją. Rokowania nie były optymistyczne. Dawano mi 5% szans, że w ogóle urodzę. W zasadzie nie wiedzieliśmy, na co czekamy. Termin porodu miałam wyznaczony na 24 grudnia. Żyliśmy jak na bombie.

M.T.: Wspomniała Pani, że konsultacje z psychologiem z Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci były dla Pani bardzo cenne.

K.W.: Tak, wsparcie ze strony pani psycholog bardzo mi pomogło. To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja, w której w ogóle nie potrafiłam się odnaleźć. Pani psycholog wytłumaczyła mi na przykład, na czym będzie polegać opieka nad Tosią w domu, jeśli okaże się, że będziemy w ogóle mogli zabrać Ją do domu. Mówiła też o wielu różnych praktycznych aspektach, np. kwestii pogrzebu czy urlopu macierzyńskiego. To są rzeczy, o których nie mówi się na co dzień, jeśli one nas osobiście nie dotyczą. Uważam, że temat wsparcia kobiet w trudnych ciążach powinien być bardziej wyeksponowany w naszym kraju. To powinien być priorytet, a nigdy nie był i nie jest.

M.T.: Kiedy miał miejsce poród?

K.W.: W 32. tygodniu ciąży, 31 października zostałam przyjęta na Oddział Porodowy. Wszystkie sale porodowe były wówczas zajęte. Położono mnie więc w łączniku, z którego były wejścia do sal porodowych – wszyscy tamtędy przechodzili. Co więcej, z każdej z tych sal było słychać nie tylko płacz dzieci, które dopiero co się urodziły, ale także radosne głosy szczęśliwych ojców, którzy dziękowali położnym za pomoc przy porodzie. Ja, pełna obaw, czekałam na swój poród. Pamiętam, że bardzo się bałam, nie tyle bólu porodowego, bo ten można jakoś znieść, ale tego, co nas czeka potem – czy Tosia urodzi się żywa i czy będę mogła się nią nacieszyć. To było straszne dla mnie – leżeć w tym łączniku, ale nie mam żalu, bo wiem, że takie są polskie warunki szpitalne. Pamiętam, że gdy tam leżałam, to podeszła do mnie salowa i powiedziała: „Pani tak nie płacze”, nie znając tak naprawdę powodu mojego płaczu. Tosia urodziła się 1 listopada – w Dzień Wszystkich Świętych. Pani doktor neonatolog od razu Ją ochrzciła oraz dała nam około dwie godziny, abyśmy mogli z Nią pobyć. Był to cudowny czas – Tosia zaczęła otwierać oczy i trochę popłakiwać. Do szpitala przyjechały nasze dzieci i mogły ją przez chwilę poznać.


Tosia w dniu narodzin


M.T.: Tosia cały czas była z Panią?

K.W.: Tosia była wcześniakiem. W normalnych warunkach, jeśli rodzi się wcześniak, to od razu jest zabierany do inkubatora i nie ma do niego dostępu. Jako że nasza sytuacja była szczególnie trudna, to tak jak wspomniałam przed chwilą, Tosia mogła z nami pobyć przez krótki czas. Potem została jednak przetransportowana na Oddział Intensywnej Terapii Noworodka. Przebywała w inkubatorze. Jej stan był stabilny. Co więcej, okazało się, że przełyk był drożny i że mogła być karmiona sondą. Zaczęłam ściągać pokarm. W dniu mojego wypisu ze szpitala, pielęgniarka powiedziała, że możemy rozpocząć tzw. kangurowanie. Dostałam Tosię do potrzymania na swojej piersi, mogłam ją przytulić, poczuć jak spokojnie oddycha, czując ciepło i bicie mojego serca. To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Następnego dnia przyjechałam do szpitala z kolejną porcją mleka na całą dobę. Tego dnia również mogłyśmy pobyć razem. Wychodząc z oddziału, ustaliłam, że będę robić tak samo w następnych dniach. Z jednej strony wiedziałam, że sytuacja jest bardzo trudna i że Tosia może umrzeć w każdej chwili, z drugiej jednak byłam w błogiej nieświadomości i łudziłam się, że Tosia zostanie z nami dłużej.

M.T.: Ile czasu Tosia była w szpitalu?

K.W.: W czwartej dobie po porodzie, po północy, odebrałam telefon ze szpitala z informacją od lekarza, że Tosieńka chce się z nami pożegnać na własnych zasadach. Choć wiedziałam, że to nastąpi, to mimo wszystko byłam bardzo zaskoczona, że to już. To było bardzo trudne. Kiedy kilkanaście minut później przyjechaliśmy do szpitala, nasze słoneczko już nie żyło. Lekarz przy nas stwierdził zgon. Mieliśmy z mężem dodatkowy czas, aby się z Nią pożegnać. Była taka malutka, bezbronna, bez tych wszystkich kabelków. Mogłam Ją przytulić i całować bez ograniczeń. Z jednej strony czułam ogromny smutek i żal w sercu, że tak krótko się znałyśmy, z drugiej jednak poczułam ulgę, że moje maleństwo już nie cierpi i że jest w lepszym świecie – tam gdzie miała być od samego początku, a została nam dana tylko na chwilę. Piękną, niezapomnianą chwilę… Po urodzeniu Tosia żyła łącznie cztery dni. To były cudowne cztery dni. To było wspaniałe, że mogliśmy Ją zobaczyć, przywitać się z Nią, potrzymać w ramionach, a później pożegnać się. Cudem było też to, że nasze dzieci mogły Ją zobaczyć. Teraz opiekuje się nami z góry.

M.T.: Okres po śmierci Tosi musiał być bardzo trudny dla Pani.

K.W.: Tak, to było bardzo trudne. Choć rodzina i najbliżsi przyjaciele bardzo mnie wspierali, to jednak większość osób nie wiedziała, jak się zachować w tej trudnej sytuacji i jak ze mną rozmawiać o tej tragedii. Świadome milczenie – rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o tym. Ludziom wydaje się, że pytania „Jak się czujesz?”, „Co się stało?”, „Czy chcesz o tym porozmawiać?” itp. mogą ranić i lepiej ich nie zadawać. A dla mnie właśnie to niemówienie było bardziej bolesne niż mówienie! Bardzo mi pomagało, jak ktoś powiedział: „Jestem z Tobą” albo po prostu spojrzał na mnie wzrokiem pełnym zrozumienia. Pani psycholog z Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci uświadomiła mi, jak bardzo ważne jest właśnie rozmawianie na ten temat. Jak już wspomniałam wcześniej, Tosia żyła łącznie cztery dni. Fizycznie była ze mną. Niestety, nasi bliżsi i dalsi znajomi Jej nie poznali, bo nie było takiej możliwości. Teraz Tosia żyje w moich wspomnieniach. Dlatego tak ważne jest, aby o tym otwarcie mówić. Nasza starsza córka ma teraz 15 lat i ona nie boi się o tym mówić. Mówi wprost: „Mam siostrę”.

M.T.: Co Pani pomogło przetrwać ten trudny okres po śmierci Tosi?

K.W.: Bardzo pomogła mi modlitwa, rodzina i najbliżsi przyjaciele, a dwójka naszych starszych dzieci zaskoczyła mnie najbardziej. Kiedy czekaliśmy na pogrzeb Tosi, Hania – nasza córka, które wówczas miała 9 lat powiedziała, że teraz Tosia będzie z dziadkiem – moim tatą, który nie żyje od wielu lat, i że razem będą się nami opiekować. Z kolei po pogrzebie, mój syn chodził ciągle blisko mnie i wciąż się do mnie tulił. Kiedy zapytałam go, co się stało, to powiedział: „Bo Tobie jest tak smutno, Mamo”. Chciał mnie jakoś pocieszyć. To było niezwykłe. Po pogrzebie Tosi uczestniczyłam w spotkaniach grupy wsparcia dla osób (nie tylko kobiet, ale także małżeństw), które straciły dzieci w różnych okolicznościach i w różnym wieku. Spotkania te były organizowane w klasztorze Ojców Dominikanów na warszawskim Służewie. Bardzo mi to pomogło. Chciałabym tutaj podkreślić, że ja miałam bardzo dużo szczęścia w nieszczęściu – nie byłam z tym wszystkim sama, zarówno w czasie ciąży, jak i po porodzie i śmierci Tosi. To jest wielka wartość mieć wokół siebie dobrych ludzi, którzy otaczają opieką i wsparciem.


Tuż przed narodzinami Tosi – jej starsza siostra Hania


M.T.: Być może chciałaby Pani coś dodać na zakończenie naszej rozmowy?

K.W.: Wydaje mi się, że we wszystkich aktualnych debatach nt. aborcji brakuje miłości i zrozumienia. Dzisiejszy świat stawia nam warunki – mamy być zdrowi i bogaci. Chore i słabsze jednostki nie mają prawa bytu. Przeraża mnie świat i ludzie, którzy w dzikim tłumie idą z transparentami ulicami miasta i krzyczą „zabijmy”, bo takie jest prawo kobiety. Bardzo łatwo jest powiedzieć: „To jest moja macica i mogę robić, co chcę. Ja o tym decyduję, bo mam prawo do decyzji”. Oczywiście tak jest i absolutnie tego nie podważam ani nie oceniam. Chciałabym tylko dopowiedzieć, że przecież w tej macicy jest żywe dziecko na różnym etapie rozwoju. A więc może zamiast namawiać do zabijania niewinnych i chorych istot, lepiej byłoby zapewnić kobiecie wsparcie zarówno w czasie ciąży, jak i po urodzeniu dziecka? Tak jak już mówiłam – ja miałam dużo szczęścia w nieszczęściu – trafiłam na bardzo dobrych i mądrych lekarzy. Miałam oparcie w mężu, który był wtedy obok mnie cały czas, rodzinie, przyjaciołach, w psychologu z Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci. Wiem, że po lekturze tego wywiadu, ktoś na pewno powie, że łatwo być „bohaterką”, kiedy nie wychowuje się niepełnosprawnego dziecka... Ktoś inny z pewnością osądzi mnie o egoizm, mówiąc, że urodziłam chore dziecko tylko po to, żeby je „ochrzcić”. Jestem zwykłą kobietą, matką, która chciała jak najlepiej dla swojego dziecka i ostatnią rzeczą, jaka powinna mieć miejsce, to osądzanie. W takich sytuacjach nie ma dobrych rozwiązań. Czy kobieta powinna mieć wybór między aborcją a urodzeniem chorego dziecka? Kto powinien decydować o życiu bezbronnego ciężko chorego maluszka? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Życie nie jest zero-jedynkowe, ale na pewno aborcja nie jest jedynym słusznym rozwiązaniem.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

Byle jakość

Senat pod koniec marca podjął uchwałę o odrzuceniu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta w całości, uznając ją za niekonstytucyjną, niedopracowaną i zawierającą szereg niekorzystnych dla systemu, pracowników i pacjentów rozwiązań. Sejm wetem senatu zajmie się zaraz po świętach wielkanocnych.

EBN, czyli pielęgniarstwo oparte na faktach

Rozmowa z dr n. o zdrowiu Dorotą Kilańską, kierowniczką Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie w UM w Łodzi, dyrektorką Europejskiej Fundacji Badań Naukowych w Pielęgniarstwie (ENRF), ekspertką Komisji Europejskiej, Ministerstwa Zdrowia i WHO.

Różne oblicza zakrzepicy

Choroba zakrzepowo-zatorowa, potocznie nazywana zakrzepicą to bardzo demokratyczne schorzenie. Nie omija nikogo. Z jej powodu cierpią politycy, sportowcy, aktorzy, prawnicy. Przyjmuje się, że zakrzepica jest trzecią najbardziej rozpowszechnioną chorobą układu krążenia.

Samobójstwa wśród lekarzy

Jeśli chcecie popełnić samobójstwo, zróbcie to teraz – nie będziecie ciężarem dla społeczeństwa. To profesorska rada dla świeżo upieczonych studentów medycyny w USA. Nie posłuchali. Zrobili to później.

Czy Trump ma problemy psychiczne?

Chorobę psychiczną prezydenta USA od prawie roku sugerują psychiatrzy i specjaliści od zdrowia psychicznego w Ameryce. Wnioskują o komisję, która pozwoli zbadać, czy prezydent może pełnić swoją funkcję.

Leczenie wspomagające w przewlekłym zapaleniu prostaty

Terapia przewlekłego zapalenia stercza zarówno postaci bakteryjnej, jak i niebakteryjnej to duże wyzwanie. Wynika to między innymi ze słabej penetracji antybiotyków do gruczołu krokowego, ale także z faktu utrzymywania się objawów, mimo skutecznego leczenia przeciwbakteryjnego.

Zmiany skórne po kontakcie z roślinami

W Europie Północnej najczęstszą przyczyną występowania zmian skórnych spowodowanych kontaktem z roślinami jest Primula obconica. Do innych roślin wywołujących odczyny skórne, a występujących na całym świecie, należy rodzina sumaka jadowitego (gatunek Rhus) oraz przedstawiciele rodziny Compositae, w tym głównie chryzantemy, narcyzy i tulipany (...)

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Sieć zniosła geriatrię na mieliznę

Działająca od października 2017 r. sieć szpitali nie sprzyja rozwojowi
geriatrii w Polsce. Oddziały geriatryczne w większości przypadków
istnieją tylko dzięki determinacji ordynatorów i zrozumieniu dyrektorów
szpitali. O nowych chyba można tylko pomarzyć – alarmują eksperci.

Odpowiedzialność pielęgniarki za niewłaściwe podanie leku

Podjęcie przez pielęgniarkę czynności wykraczającej poza jej wiedzę i umiejętności zawodowe może być podstawą do podważenia jej należytej staranności oraz przesądzać o winie w przypadku wystąpienia szkody lub krzywdy u pacjenta.

Ubezpieczenia zdrowotne w USA

W odróżnieniu od wielu krajów, Stany Zjednoczone nie zapewniły swoim obywatelom jednolitego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańca USA zależy od posiadanego przez niego ubezpieczenia. Poziom medycyny w USA jest bardzo wysoki – szpitale są doskonale wyposażone, amerykańscy lekarze dokonują licznych odkryć, naukowcy zdobywają nagrody Nobla. Jakość ta jednak kosztuje, i to bardzo dużo. Wizyta u lekarza pociąga za sobą wydatek od 40 do 200 $, jeden dzień pobytu w szpitalu – 400 do 1500 $. Poważna choroba może więc zrujnować Amerykanina finansowo, a jedna skomplikowana operacja pochłonąć jego życiowe oszczędności. Dlatego posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego jest tak bardzo ważne. (...)




bot