Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 18–21/2009
z 9 marca 2009 r.

Stuknij na okładkę, aby przejść do spisu treści tego wydania


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Warszawski znachor oskarżony o wyłudzenie od chorych prawie 2 mln złotych

Żerował na nazwisku legendarnego barda

Helena Kowalik

Zygmunt B. patrzy z ławy oskarżonych na sędziego współczującym wzrokiem. Jakby chciał zapytać: "W czym mogę pomóc?" Gdy podchodzi bliżej, aby zapoznać się z fragmentem akt, jego krok jest dostojny, głowa dumnie uniesiona. Prawie każdej jego wypowiedzi towarzyszy otwarty, przyjazny ruch ręki.

Oskarżony, z zawodu technik budowlany, lat 54, przedstawiał się chorym jako profesor kierujący zespołem naukowców, specjalistów od nowatorskich metod zwalczania komórek rakowych. Miał gabinet w podwarszawskich Włochach, a swój rzekomy lek o nazwach antyra i derax (jak wyjaśnił w sądzie – różniły się tylko gęstością) produkował w wynajętych garażach i piwnicach.

Mikstura, w którą uwierzył również cierpiący na raka krtani solidarnościowy bard Jacek Kaczmarski, nie była tania: dzienna porcja kosztowała około tysiąca złotych, a należało ją zażywać miesiącami. Prokuratura ustaliła, że w rzeczywistości był to płyn ze sfermentowanych buraków, czosnku i różnych ziół.

W ciągu 6 lat uprawiania szamańskiego procederu Zygmunt B. wyłudził od ciężko chorych co najmniej 1 milion 877 tys. złotych. Policji udało się dotrzeć do 30 ofiar lub ich rodzin.

Prokurator postawił B. zarzut wielokrotnego narażenia chorych na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Taki skutek miało nakłanianie ich do odstawienia leków zalecanych przez onkologów i przerwania chemioterapii. Ponadto Zygmunt B. jest oskarżony o prowadzenie działalności lekarskiej bez zezwolenia oraz tzw. pranie brudnych pieniędzy.

Oskarżony nie przyznał się do żadnego z zarzutów. Twierdzi, że dzięki jego naukowym badaniom udało się uratować "wielu ludzkich istnień". A Jackowi Kaczmarskiemu, który przyszedł do niego w bardzo ciężkim stanie, przedłużył życie o dwa lata. Z tego powodu oczekuje gratulacji, a nie wyroku. (Grozi mu do 10 lat więzienia.)

- Bowiem powiedziano na forum ONZ – wygłosił w sądzie – że kto ratuje jedno życie, jakby cały świat uratował. (Siedząca obok mnie starsza kobieta, której syn po wykryciu u niego raka płuc leczył się tylko antyrą – niestety, już nie żyje – szepnęła: "Hochsztapler. Nie wie nawet, że cytuje Stary Testament".)

Niezwykły w stołecznym sądzie proces dopiero się zaczął. Oskarżony zdecydował się składać przed sądem wyjaśnienia. Ma prawo do przedstawienia własnej wersji; może kłamać i podejmować próby wywiedzenia sędziego w pole. Posłuchajmy jego wersji. Potem przyjdzie czas na konfrontacje.

Badanie "na język"

- Moja metoda badawcza – rozpoczął wyjaśnienia Zygmunt B. – nad uzyskaniem leku przeciwko rakowi była niekonwencjonalna. Nie zawierała chemikalii.

Sędzia: – Co oskarżony rozumie pod pojęciem chemikalia?

B.: – To są te wszystkie związki, z których robi się chemioterapię. Ja do produkcji leku używałem tylko surowców naturalnych.

Niechętnie wylicza, jakich konkretnie. Twierdzi, że nie wszystkie zioła, jak określa składniki antyry, pamięta. Na pewno były to: czosnek, huba, nagietek, arnika, owoc bzu, żywokost, liście pięciornika, kłącze tataraku, babka lancetowata, szyszki chmielu, łopian, bratek. I wiele, wiele innych. O burakach, bazie swego "leku", nie wspomina.

W jakich proporcjach? Na wyczucie.

Oddzielnie przygotowywał zestaw z ziół suchych i oddzielnie z moszczu, potem "to się łączyło".

- W jakich proporcjach? – sędzia Piotr Schab powtarza pytanie.

- Nie pamiętam dokładnie. Sięgałem do opracowań moskiewskiego prof. Borysewa. (Nie wyjaśnia, kto zacz.) Ale też do innych przepisów zielarskich. Pełno ich w księgarniach, w bibliotekach. Miałem dostęp do ksiąg z XVI, XVII i XVIII wieku. To znaczy do ich streszczeń, bo to przecież starodruki.

Sędzia wypytuje, jak powstawała antyra.

Dowiadujemy się, że mieszaninę suchych ziół i moszczu z soku trzeba było kisić. Przez co najmniej 3 lata. Gdy B. uznał, że kwaskowatość jest osiągnięta (sprawdzał "na język"), przerywał fermentację. Potem w wirówce do prania nadawał półproduktowi konsystencję torfu, który następnie dojrzewał przez sześć miesięcy. I po tym czasie esencja wszystkich związków, jak powiada, potrzebnych do zwalczania raka, była gotowa.

Sędzia chce dokładnie wiedzieć, jakie to były związki.

B. się złości: – Jak to, jakie? Lecznicze.

- To znaczy?

- Mikroelementy, sole mineralne.

- W jaki sposób pan sprawdzał występowanie tych elementów?

- Co miałem badać, przecież wiem, co tam wkładałem. Ale na temat ściśłej technologii nie będę mówił, bo to tajemnica handlowa.

Według wyjaśnień oskarżonego, na sporządzenie gotowego leku trzeba prawie 4 lata. Właśnie w tym naturalnym dochodzeniu do doskonałości miała tkwić tajemnica cudownego środka na zabijanie komórek rakowych. Tymczasem badanie próbek antyry sprzedanej jednemu z pacjentów wykazało obecność kwasu mlekowego.

- Skąd się tam znalazł?- pyta sędzia.

B. najpierw kluczy, zasłania się niepamięcią, w końcu przyznaje, że chciał przyśpieszyć fermentację metodą stosowaną w przemyśle spożywczym przy kiszeniu ogórków. Dolewał kwasu mlekowego. Ale to przecież nic szkodliwego. Kwas mlekowy jest dobry, czyści krew. A antyrę poddał badaniom laboratoryjnym, wyniki są pozytywne.

- Badaniom na co? – sędzia jest dociekliwy.

- Czy nie zaszkodzą po spożyciu.

- I taki wynik wystarcza do rozprowadzania specyfiku jako leku na nowotwory?

- Na pierwszym etapie tak. Prowadziłem też badania laboratoryjne dla udowodnienia tezy o podobieństwie struktur pleśni i nowotworu. Sprawdzałem działanie mojego leku na pleśniach i owadach. Zanurzałem zieloną muszkę w antyrze i ona brązowiała, co znaczy, że ją wypaliło. To samo działo się z pleśnią, która jak rak rozrasta się w kształcie pajęczyny.

Sędzia upewnia się: – Według pana struktura raka jest podobna do struktury pleśni?

B. zniecierpliwiony: – Przecież mówiłem! Pleśń polana tym preparatem była niszczona, znaczy się, on działał.

- Ale pan nie miał zgody różnych organów, m.in. Głównego Inspektoratu Sanitarnego na produkcję leku.

- Nie szkodzi, to by się dało przeskoczyć – oskarżony bagatelizuje problem. – We wszystkich tego rodzaju firmach zaczyna się od zarejestrowania "suplementu diety" i ja zamierzałem tak zrobić.

- Ale GIS pewnie chciałby się zapoznać z technologią produkcji nowego specyfiku – docieka sędzia. – Jak zamierzał pan ten problem rozwiązać?

- Każda firma ubiegająca się o koncesję ujawnia tylko część swej technologii, reszta jest ukryta ze względu na konkurencję.

Z protekcji Jacka

Sędzia przygląda się załączonej do akt wizytówce oskarżonego. – Pan tu wydrukował informację – zauważa – że metoda leczenia pochodzi ze starożytnego Egiptu. Na czym to polega?

B. odmawia udzielenia wyjaśnień. Może powiedzieć tylko tyle, że przez wiele lat pobierał nauki od mistrzów medycyny naturalnej wschodu, chodziło m.in. o pobieranie energii z kosmosu. Przypuszcza, że z tego powodu pacjenci zwracali się do niego per panie doktorze czy profesorze.

Następne pytania dotyczą leczenia przez znachora choroby nowotworowej.

Sędzia: – Jak pan ordynował antyrę?

Oskarżony: – W zależności od masy ciała pacjenta. No i od stopnia zaawansowania choroby.

- A po czym pan poznawał zaawansowanie choroby?

- Chorzy mieli wypisane w papierach ze szpitala, że to już ostatni etap raka. To bzdura, że nakłaniałem moich pacjentów do przerwania konwencjonalnego leczenia. Gdy przychodzili do mnie, nie było już co przerywać, bo zwykła medycyna ich skreśliła. Najczęściej przeszli chemię, która nic nie dała. Tylko ja jeszcze mogłem pomóc.

Sędzia chce wiedzieć, na jakich przesłankach oskarżony opierał swą diagnozę, że leczenie konwencjonalne zostało zakończone. Dla B. jest to oczywiste: – Jeżeli ktoś ma skierowanie do hospicjum, znaczy, że już położyli na nim krzyżyk. Tymczasem ja uratowałem 20% spośród tych, którzy byli w stanie terminalnym, po nieskutecznej chemii i napromienieniu. Natomiast u chorych z mniejszym zaawansowaniem raka miałem większe sukcesy – ponad 50% wracało do zdrowia. Dlatego wierzę, że moja metoda będzie opoką w utworzeniu nowego kierunku w medycynie.

Ale nie tylko pacjentów onkologicznych miał w swoim gabinecie. Jego pierwsza chora, nie pamięta jej nazwiska, którą uleczył, cierpiała na wole.

Sędzia: – Co to jest wole?

- Taka narośl, o tu – oskarżony dotyka szyi.

- Czy pan wie, jaka to choroba?

- W tej chwili wyleciało mi z głowy. W każdym razie, ponieważ byłem bliskim znajomym syna tej pani, on mnie poprosił o antyrę. Po dwóch tygodniach wole się zmniejszyło i kobieta wyzdrowiała. Później wiele razy udało mi się wyleczyć chorych na raka, albo przynajmniej przedłużyć ich życie o dalsze 3 miesiące, co zawodowi onkolodzy uznaliby za sukces. Ale ja miałem większe plany – nie 3, ale 6 miesięcy – wtedy pisaliby o mnie w fachowych biuletynach.

Pamiętam chorą na raka płuc, jej nazwisko wyleciało mi z głowy, miała przerzuty do węzłów chłonnych. Była taka słaba, że nie mogła się pochylić. Zatrzymałem rozwój śmiertelnego mięsaka. Ale prawdopodobnie już wtedy, gdy przyszła do mnie, miała przerzuty do mózgu. Gdy to odkryłem, sam jej powiedziałem, aby zgłosiła się do onkologa. Nie wiem, co się z nią potem działo, zdaje się, że dali jej jeszcze jakieś naświetlania.

- Czy którykolwiek z pana pacjentów mówił, że ten preparat go wyleczył? – po raz kolejny docieka sędzia.

B. ponownie robi unik: – Gdy człowiek wyzdrowiał, to już się do mnie nie zgłaszał, bo i po co? Ja tych nazwisk nie zapisywałem. Ale skąd by ludzie wiedzieli o leczniczych właściwościach antyry? Właśnie ze słyszenia, że uratowałem albo przynajmniej przedłużyłem komuś życie. Wielu pacjentów przyszło z namowy Jacka Kaczmarskiego; byli wśród nich również sędziowie, i wysoko postawione osoby z Izraela.

O słynnym pieśniarzu, kojarzącym się z "Solidarnością" stanu wojennego, znachor mówi jak o swym najlepszym przyjacielu:

- Lekarze powiedzieli Jackowi, że ma przed sobą 3 miesiące życia. On wierzył mi, że go z tego wyciągnę, brał antyrę przez 2 lata. Gdy minął rok, wiele gazet napisało o mojej cudownej substancji. Jacek został propagatorem tego preparatu. Byłem bliski całkowitego wyleczenia go, guz w krtani już się rozpadał, wydzielając bardzo nieprzyjemną woń. Ale poszedł do szpitala na przeczyszczenie rurki, którą miał w gardle i nie obudził się z narkozy.

Mówił: Bóg zapłać

Sędzia bez słowa komentarza przechodzi do kolejnego zarzutu postawionego oskarżonemu: czerpania korzyści materialnych z uprawianego procederu.

- Pan powiedział kiedyś rodzinie pacjenta, że ten produkt leczący raka nie jest na kieszeń emerytów czy rencistów. To znaczy, że cena jednego opakowania była wysoka?

B.: – Niczego nie sprzedawałem. O emerytach mówiłem w takim sensie, że na razie mam produkcję na małą skalę, i z tego względu kosztowną. Ale gdy ją rozwinę, cena wytwarzania antyry bardzo się obniży i lek będzie dostępny dla wszystkich. To jest logiczne myślenie biznesowe.

- Badania naukowe kosztują – zauważa sędzia. Skąd pochodziły pieniądze?

B. jest przygotowany na takie pytanie: – Dorobiłem się w PRL.

Chociaż z zawodu jest budowlańcem, a żona Urszula (też siedzi na ławie oskarżonych) elektromonterem, handlowali w "szczęce" przed Halą Mirowską w Warszawie. Towar był od pośredników z byłego Związku Radzieckiego. Najlepiej szedł im kawior z Astrachania, kupowali go kupcy niemieccy. Jednorazowo klient brał tonę. Zygmunt B. nie ma z tego okresu żadnej dokumentacji celnej czy bankowej. Pieniądze, jak twierdzi, szły z ręki do ręki. Gdy upadła komuna, miał schowane 2 miliony dolarów. W złocie, w dolarach.

Nie pamięta nazwy banku, w którym wymieniał tę walutę.

Wszystkie oszczędności wpakował w produkcję leku na raka. I wszystko stracił, gdy policja zabrała mu na zmarnowanie 1,5 tysiąca wielkich słoi z półproduktem antyry. I to w momencie, gdy pewne osoby za granicą chciały rozpocząć produkcję specyfiku na szeroką, przemysłową skalę, w fabryce z prawdziwego zdarzenia. O zbyt się nie martwił.

Wcześniej dawał ogłoszenia do prasy, że ma "fenomenalny preparat nowej generacji niszczący raka. Bardzo sprawdzony na wielu przykładach". Rozrzucał też podobnej treści ulotki na oddziałach onkologicznych w szpitalach.

Dodatkowo chciał wspomóc finansowo tę inwestycję prowadzeniem robót budowlanych, miał już prawie w ręku kontrakt na kilkaset tysięcy złotych, ale wspólnik go oszukał (tu wzgardliwe spojrzenie na mężczyznę w ławie oskarżonych, który nie składał jeszcze wyjaśnień). Teraz jest bez grosza.

- W akcie oskarżenia – przypomina sędzia – wymieniono prawie milion dziewięćset tysięcy złotych, które pan uzyskał ze sprzedaży chorym antyry.

B. demonstruje wzburzenie. – Oto ludzka niewdzięczność. Żadnych opłat nie żądał. Jeśli coś położyli z własnej chęci na stole, mówił: Bóg zapłać. Ludzie dzwonili, napraszali się, a teraz oczerniają. Chociaż z drugiej strony nie dziwi się, że rodziny pacjentów obciążyły go w śledztwie. Jeśli przesłuchanie wyglądało tak, jak u niego, gdy straszono go nawet bronią...

Sędzia pyta o przypadek Anny G. Zygmunt B. nie przypomina sobie takiej pacjentki. Wobec tego zapoznaje się z załączonym do akt listem tej chorej, pisanym w czasie, gdy "leczył". Kobieta błaga o obniżenie ceny antyry lub rozłożenie jej na raty, bo nie ma tyle pieniędzy na lek ratujący życie.

- To mi nic nie mówi – stwierdza stanowczo oskarżony.

Płacz matki

Sędzia zarządza przerwę do 20 marca. Oskarżony, zadowolony, że mógł mówić, co chciał, wychodzi ze swoim adwokatem na korytarz. Stara się szybko zejść z oczu oskarżycielom posiłkowym. Gdy się mijają, nie pada ani jedno słowo, jednak rozpacz na twarzach osób, których bliscy uwierzyli w cudowną moc antyry, ich widoczna nawet w ubiorze żałoba, zapowiadają, że na sali sądowej padną dramatyczne zeznania.

- Obym tylko dożyła – martwi się ubrana na czarno Czesława Wójcik, która już dwa razy podchodziła w czasie rozprawy do sędziego z prośbą o wysłuchanie jej przed innymi świadkami. Niestety, musi poczekać na swoją kolej.

Na korytarzu ta leciwa już kobieta pokazuje mi kartki zniszczone od ciągłego, nerwowego wyjmowania z torebki, na których opisała swoją matczyną tragedię. Jej syn, ekonomista na poważnym stanowisku, zachorował na raka. Gdy wyczytał w prasie o uzdrowieniu Kaczmarskiego, pojechał do gabinetu "profesora" Zygmunta B.

- Ten oszust – płacze zrozpaczona matka – kazał synowi odstawić chemię i pić trzy razy dziennie antyrę. Zapożyczyliśmy się na 100 tys. złotych, bo jedna porcja leku kosztowała 240 złotych. Syn brał to świństwo ponad 4 miesiące, ale było z nim coraz gorzej, w końcu pogotowie zabrało go do szpitala, gdzie umarł. Gdy zadzwoniłam do B. i powiedziałam mu, że to, co robi, jest zbrodnią, nawymyślał mi.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Reforma systemu psychiatrii zbacza z wyznaczonego kursu

Rozmowa z Markiem Balickim, byłym pełnomocnikiem ministra zdrowia ds. reformy psychiatrii dorosłych i byłym kierownikiem biura ds. pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego na lata 2017–2022, ministrem zdrowia w latach 2003 oraz 2004–2005.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Minister bez żadnego trybu

Adam Niedzielski „jedynką” na poznańskiej liście PiS? Pod koniec 2022 roku minister zdrowia zadeklarował, że przygotowuje się do startu w jesiennych wyborach parlamentarnych. Powód? Poselski mandat i obecność w sejmie przekładają się, zdaniem Niedzielskiego, na większą skuteczność w przeprowadzaniu kluczowych decyzji. Skoro już o skuteczności mowa…

Pandemia zmniejszyła zaufanie do szczepień?

Po dwóch latach pandemii COVID-19 zaufanie do szczepień nie wzrosło. Przeciwnie – patrząc globalnie, w skali całej UE nieznacznie się zmniejszyło. Z raportu, przygotowanego w ramach „Vaccine Confidence Project” (wcześniejsze ukazały się w latach 2018 i 2020) wynika po pierwsze, że w stosunku do poprzedniej edycji sprzed dwóch lat nastąpił generalny spadek zaufania do szczepień. Po drugie – powiększa się luka w zaufaniu do szczepień między osobami starszymi a najmłodszymi dorosłymi. Po trzecie, również wśród pracowników ochrony zdrowia, zwłaszcza w niektórych krajach (w tym w Polsce) pojawiają się niepokojące sygnały.

ZUS zwraca koszty podróży

Osoby wezwane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do osobistego stawiennictwa na badanie przez lekarza orzecznika, komisję lekarską, konsultanta ZUS często mają do przebycia wiele kilometrów. Przysługuje im jednak prawo do zwrotu kosztów przejazdu. ZUS zwraca osobie wezwanej na badanie do lekarza orzecznika oraz na komisję lekarską koszty przejazdu z miejsca zamieszkania do miejsca wskazanego w wezwaniu i z powrotem. Podstawę prawną stanowi tu Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 31 grudnia 2004 r. (...)

Wczesny hormonozależny rak piersi – szanse rosną

Wczesny hormonozależny rak piersi u ponad 30% pacjentów daje wznowę nawet po bardzo wielu latach. Na szczęście w kwietniu 2022 roku pojawiły się nowe leki, a więc i nowe możliwości leczenia tego typu nowotworu. Leki te ograniczają ryzyko nawrotu choroby.

Osteotomia okołopanewkowa sposobem Ganza zamiast endoprotezy

Dysplazja biodra to najczęstsza wada wrodzona narządu ruchu. W Polsce na sto urodzonych dzieci ma ją czworo. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pod kierownictwem dr. Jarosława Felusia przeprowadzane są operacje, które likwidują ból i kupują pacjentom z tą wadą czas, odsuwając konieczność wymiany stawu biodrowego na endoprotezę.

50 lat krakowskiej kardiochirurgii dziecięcej

Krakowska kardiochirurgia dziecięca w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu zajmuje się leczeniem wrodzonych wad serca u dzieci i młodzieży z całej Polski, a także z zagranicy. Ma na swoim koncie wiele sukcesów. W 2010 r. Klinika została uznana za najlepszą w plebiscycie ośrodków kardiochirurgii dziecięcej i otrzymała dyplom i nagrodę tygodnika „Newsweek” za zajęcie I miejsca w Polsce. W 2013 r. Klinikę Kardiochirurgii Dziecięcej w Krakowie wyróżniono pierwszą lokatą dla najlepszego ośrodka medycznego w kraju i „Złotym Skalpelem” przyznawanym przez redakcję „Pulsu Medycyny”. Powtórnie „Złoty Skalpel” przyznano jej w 2016 r. W tym roku obchodzi jubileusz 50-lecia.

2023 – stara bieda

Wiara w to, że zmiana daty oznacza nowe szanse, nowe możliwości, nowe otwarcie, od dawna nie dotyczy systemu ochrony zdrowia. I chyba w mało którym obszarze tak dobrze oddaje sytuację odpowiedź: „stara bieda”, gdy komuś przyjdzie do głowy zapytać: „co słychać”. Będzie źle, ale czy beznadziejnie?

Kobiety w chirurgii. Równe szanse na rozwój zawodowy?

Kiedy w 1877 roku Anna Tomaszewicz, absolwentka wydziału medycyny Uniwersytetu w Zurychu wróciła do ojczyzny z dyplomem lekarza w ręku, nie spodziewała się wrogiego przyjęcia przez środowisko medyczne. Ale stało się inaczej. Uznany za wybitnego chirurga i honorowany do dzisiaj, prof. Ludwik Rydygier miał powiedzieć: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. W podobny ton uderzyła Gabriela Zapolska, uważana za jedną z pierwszych polskich feministek, która bez ogródek powiedziała: „Nie chcę kobiet lekarzy, prawników, weterynarzy! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej!".

Ból głowy u dzieci: niedoceniany problem

Paluszek i główka to szkolna wymówka. Każdy zna to powiedzenie. Bywa używane w różnych kontekstach, ale najczęściej jest komentarzem do sytuacji, gdy dziecko skarży się na ból głowy i z tego powodu nie chce iść do szkoły lub wykonać jakiegoś polecenia rodzica. A może jest tak, że nie doceniamy problemu, którym są bóle głowy u dzieci?

Mielofibroza choroba o wielu twarzach

Zwykle chorują na nią osoby powyżej 65. roku życia, ale występuje też u trzydziestolatków. Średni czas przeżycia wynosi 5–10 lat, choć niektórzy żyją nawet dwadzieścia. Ale w agresywnej postaci choroby zaledwie 2–3 lata od postawienia rozpoznania.

Polska, parias Europy?

Pieniądze nie decydują o wszystkim. Ale ich niedostatek z pewnością przesądza – o niemal wszystkim. Publikacja raportu OECD i Komisji Europejskiej przypadła zresztą, symbolicznie, na dzień, w którym senat – a konkretnie senacka Komisja Zdrowia, rozpoczął prace nad uchwaloną przez sejm ustawą, uszczuplającą nakłady publiczne na zdrowie w 2023 roku o ok. 13 mld zł.

Protonoterapia. Niekończąca się opowieść

Ośrodek protonoterapii w krakowskich Bronowicach kończy w tym roku pięć lat. To ważny moment, bo o leczenie w Krakowie będzie pacjentom łatwiej. To dobra wiadomość. Zła jest taka, że ułatwienia dotyczą tych, którzy mogą za terapię zapłacić.

Czas pracy osób niepełnosprawnych w szpitalu

Czy niepełnosprawna pielęgniarka lub lekarz mogą pracować w systemie równoważnego czasu pracy i pełnić dyżury medyczne w porze nocnej?




bot